O rany, widziałam świętego Mikołaja!
Dzisiaj wcale nie zapowiadał się wyjątkowy dzień. Dzień jak co dzień. Karolina obudziła się rano, otworzyła najpierw jedno oko, potem drugie, ziewnęła przeciągle i spojrzała przez okno z nadzieją, że może dzisiaj zobaczy świat otulony białą kołderką śniegu. Niestety nic z tego. Ot, zwyczajny grudniowy dzień, zamiast bielutkiego puchu leciał z nieba mokry, zimny i wstrętny deszcz, a niebo niskie i szare pochylało się nad czarnymi dachami domów, nad uśpionym lasem, który rozciągał się za łąką, sąsiadującą z płotem przy domu Karoliny. „Ech, co za życie”, pomyślała Karolina i naciągnęła kołdrę na głowę.
– Karo! Wstawaj szybciutko. Za pół godziny musimy wyjść – mama zajrzała do pokoju. Karolina jeszcze ciaśniej otuliła się kołdrą i zacisnęła powieki. Chciałaby spać aż do wiosny, jak jeże. Albo Muminki.
Mama bezlitośnie ściągnęła z niej kołdrę i próbowała rozweselić córkę łaskotkami. No i nie ma rady – trzeba wstawać.
– Mamo, muszę dzisiaj iść do przedszkola? Nie mam siły, jestem bardzo zmęczona… i boli mnie głowa – Karolina marudziła przy śniadaniu, mając nadzieję, że uda jej się wzbudzić w mamie współczucie i poprosi babcię, żeby z nią posiedziała w domu. Ale mama była nieugięta. Dzień naprawdę zapowiadał się okropnie.
W przedszkolu wcale nie było fajnie. Na obiad były ohydne pulpety i ziemniaki, w których pełno było grudek. Fuj! I surówka z czerwonej kapusty, której Karolina szczerze nie znosiła. I musiała zjeść wszystko, bo akurat dzisiaj pilnowała ich pani Marta, najbardziej niemiła i surowa pani woźna. A w dodatku, po obiedzie, Patrycja wzięła wszystkie klocki i nikomu nie pozwalała się nimi bawić. A Antek podstawił Karolinie nogę – na pewno specjalnie, tak! – i biedaczka przewróciła się na oczach wszystkich. Co za wstyd… No i musiała sobie trochę popłakać, na szczęście pani Jola dała jej taką ładną chusteczkę w kwiatki, pachnącą.
Po południu trochę było lepiej. Po Karolinę przyszła babcia i to wcześniej, niż zazwyczaj odbierali ją rodzice.
– Karolinko, pójdziemy na zakupy? Pomożesz nosić siatki. Co ty na to?
– O, babciu, tak! A kupisz mi coś słodkiego? Proszę… – Karolina uścisnęła babcię za szyję i dała jej buziaka w zmarznięty policzek. I babcia oczywiście się zgodziła. Kochana babcia!
Szły sobie razem, trzymając się za ręce i oglądając sklepowe witryny. Na targu babcia kupiła owoce, pieczywo i oczywiście lizaka dla Karoliny.
– Karusia, zajrzę tu na chwilkę, zobaczę czy jest Wandzia – powiedziała babcia i weszła do małego sklepiku z ubraniami, a Karolina została wpatrzona w wystawę za szybą. Pani Wandzia potrafiła wyczarować cudeńka z włóczki i zrobiła całą mikołajową dekorację. Zaśnieżone choinki, malutki domek z kolorowymi okienkami i Święty Mikołaj pakujący prezenty do worka. Nagle coś czerwonego mignęło w szybie, jakieś pospieszne odbicie. Karolina szybko odwróciła się i… aż jęknęła ze zdumienia…
– O rany…
Między rzędami straganów mignęła Karolinie znajoma postać w czerwonym płaszczu, wysoka, przygarbiona, z dużym workiem na plecach i w czerwonej czapce z białym pomponem na głowie. Szła szybkim krokiem, przeskakując przez kałuże i błoto. Ale zanim zniknęła za węgłem kolejnego sklepu, odwróciła się i spojrzała prosto na Karolinę. I jakoś tak ciepło zrobiło się jej w okolicy serduszka… A brązowe oczy uśmiechnęły się jeszcze na do widzenia zza okularów i… Święty Mikołaj jakby rozpłynął się w powietrzu.
Karolina stała jak posąg przez dwie, może trzy sekundy. Po prostu zamarła. Święty Mikołaj, we własnej osobie! A potem biegiem puściła się w pogoń. Musi, absolutnie musi upewnić się, czy to na pewno był on!
Dobiegła do zakrętu, na którym straciła Mikołaja z oczu. Zdyszana zatrzymała się i niespokojnie rozejrzała. Ale po Mikołaju nie było śladu. Chociaż… O, drzwi do tamtego sklepu właśnie się zamknęły! Może tam wszedł? Karolina podbiegła pod sklep. „Gaguś – Artykuły dla dzieci”. Ach, więc to tutaj jest ten niesamowity sklep, o którym tyle słyszała w domu! Pan Gaguś, właściciel, podobno był bardzo niemiły, więc ani rodzice, ani babcia nigdy tu nie przychodzili. Karolina zebrała się na odwagę, pchnęła drzwi i… znalazła się w najbardziej niesamowitym miejscu, jakie tylko mogła sobie wyobrazić. Na półkach stały globusy, małe i duże, niektóre pożółkłe ze starości. Pod sufitem wisiał filcowy układ słoneczny z kołyszącymi się planetami. Pod ścianą za ladą stał duży, stary kredens wypchany po brzegi zabawkami małymi i dużymi, dzidziusiami ze smoczkiem i lalkami w pięknych sukienkach, w płaszczykach i kapeluszach na głowach. Mnóstwo misiów, pajacyków, samochodów i słodyczy można było zobaczyć wszędzie wokół. Na ladzie porozkładane były ozdobne papiery do pakowania prezentów, kolorowe wstążki i inne drobiazgi, które przydają się na wszelkie prezentowe okazje. Nagle drzwi na zaplecze, których Karolina wcześniej nie zauważyła otworzyły się z hałasem i wyszedł z nich, mrucząc do siebie, postawny pan z siwą brodą i w okularach na nosie:
– Na pewno nie zdążę, nie zdążę… jakie licho mnie podkusiło, żeby się w to bawić? Tyle dzieci, tyle zachodu…
Karolina nieśmiało postąpiła krok naprzód i szepnęła:
– Dzień dobry… – ale mężczyzna nie usłyszał, zajęty szukaniem czegoś za ladą.
– Dzień dobry – powiedziała głośniej. Pan Gaguś aż podskoczył ze zdziwienia, że oto w jego sklepie pojawiło się jakieś dziecko i coś do niego mówi. Najpierw spojrzał na nią swoimi dobrotliwymi oczami, które dziewczynce wydały się jakby znajome, ale po chwili przybrał srogi wyraz twarzy i brzydko się wykrzywił, marszcząc brwi.
– A ty tu czego? Nie przeszkadzaj! Wszędzie te dzieciaki, opędzić się od nich nie mogę.
Starał się, by jego głos brzmiał surowo, ale nie bardzo mu to wychodziło. Karolina wcale, ale to wcale się nie przestraszyła.
– Przepraszam, szukam kogoś – odpowiedziała – Nie widział pan może Świętego Mikołaja? Widziałam go przed chwilą i wydawało mi się, że wszedł tutaj.
– Nie, nie. Stanowczo nie. Żadnych świętych Mikołajów. Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? Przecież Święty Mikołaj nie istnieje, nie wiesz o tym?
Karolina w jednej chwili spurpurowiała ze złości.
– Nieprawda! – krzyknęła – Pan kłamie! Nie wolno kłamać! Pan jest okropny, taki, jak wszyscy mówią! Nie lubię pana! – i zaniosła się płaczem. Pan Gaguś podszedł do niej, pomrukując coś w zakłopotaniu.
– No już, już. Tylko mi tu nie becz. Masz, wytrzyj nos. Nie chcę tu żadnych zasmarkanych dzieciaków – podał jej chusteczkę, w kwiatki, pachnącą. O rany! Taką samą, jaką ma pani Jola w przedszkolu.
– Pomóż mi lepiej – powiedział i pospiesznie podszedł z powrotem do lady – mam mało czasu, a muszę zapakować te wszystkie prezenty na jutro.
Karolina pociągnęła ostatni raz nosem i niepewnym krokiem podeszła do pana Gagusia. Wiedziała teraz już na pewno, kim on jest tak naprawdę. W milczeniu zaczęli pakować prezenty, jeden za drugim, jeden za drugim. Stos paczek pod ścianą rósł i rósł. Za oknem zrobiło się ciemno. Karolina była coraz bardziej senna, aż w końcu wybiła północ i dziewczynka, szeroko ziewając, zwinęła się w kłębek na szerokim, mięciutkim fotelu…
– Karolinko! Karolinko! Dobrze się czujesz, kochanie? – babcia pytała niespokojnie. Karolina stała przed wystawą sklepu pani Wandzi i spoglądała na babcię nieprzytomnym wzrokiem.
– Tak… ale… gdzie jest Święty Mikołaj? – zapytała.
– O, rzeczywiście zniknął! – zawołała zdziwiona babcia.
Faktycznie, Karolina przyjrzała się dekoracji na sklepowej wystawie: choinki stały jak wcześniej, kolorowy domek mrugał do niej jasnymi okienkami, ale Mikołaja ani śladu.
I za chwilę krzyknęła:
– O rany, babciu, widziałam Świętego Mikołaja!
Wracały do domu z torbami pełnymi zakupów. Dziewczynka, cały czas uśmiechnięta od ucha do ucha, trajkotała coś bez przerwy. I wtedy zaczął padać śnieg…
Katarzyna Kloska / Oddział dla Dzieci