Pewna jestem, że potrafię zazdrościć… Ale jeśli zazdroszczę czegokolwiek i komukolwiek to zawsze od serca. Jakkolwiek to brzmi dziwacznie, to z ręką na sercu… tak już mam! Otóż, zazdroszczę ewidentnie w pozytywnym tego słowa znaczeniu, to znaczy bez nienawiści i oczekiwania, że np. ta “lepsza” osoba potknie się nagle lub zdarzy się coś, co tę jej dobrą życiową passę przerwie.
Ludzie zazdroszczą wielu rzeczy. W kwestii materializmu kompletnie mnie to nie bierze, że ktoś mieszka w gigantycznym domu z basenem i jeździ wypasioną furą. Bogactwo, gdyby mi się zdarzyło, owszem przyjęłabym, a jakże, z całym jego dobrodziejstwem. Duże pieniądze przeznaczyłabym na zabezpieczenie mojej latorośli, pomogłabym osobie potrzebującej, ojca zabrała na super, hiper, extra wczasy, a resztę wydała na podróże, podróże, podróże. To a propos tego, gdy trafią mi się te miliony w totka.
Odnośnie fizjonomii – z przymrużonym okiem zazdrości i nostalgicznym uśmiechem na twarzy, oglądam się często na ulicy zarówno za ładną i zgrabną dziewczyną, jak i za super przystojnym facetem. W końcu to wielka przyjemność popatrzeć na coś doskonałego. Patrzę, podziwiam
i tłumaczę swojemu ego, że wszyscy przecież wyglądać tak nie możemy, bo byłaby to kolosalna klęska uroku różnorodności.
Tak mi się wydaję, że wchodząc w okres dojrzałości negatywne uczucia odnośnie zazdrości mam już dawno za sobą (a taka “święta” to przecież od kołyski nie byłam). Słowem uodporniłam się na cudzy sukces. I dobrze niech ma w końcu taki Lewandowski, bo przecież swoją pozycję i status wypracował talentem, ciężką pracą i niewątpliwie żyłką do interesów. Niech mu się wiedzie… Zawistnicy chcący komuś “dokopać”, sami się kiedyś wypalą, bo ileż można zazdrościć i cierpieć
z tego powodu, że jak tak nie mam.
Ale wracam do mojej pozytywnej zazdrości… Wiem to dzisiaj już z całą pewnością, że szacunek dla lepszych od siebie to wielka sztuka. Można się jej zdecydowanie nauczyć. Na taką naukę na pewno nie jest nigdy za późno. I tak – niebywale czule zazdroszczę: muzykom grającym na instrumentach – piękna tworzonych przez nich dźwięków, mózgom matematycznym – ich logicznego myślenia, chirurgom – idealnej precyzji rąk, które ratują ludzkie życie… a ludziom pióra tej “nieznośnej” lekkości pisania i tworzenia ekscytujących opowieści. Ale podkreślam, te zazdrości mnie absolutnie nie zżerają ale zdecydowanie stanowią dla mnie dobrą karmę.
A więc w kwestii literatury i duchowej strawy… Wpadła mi ostatnio w ręce książka sprzed kilku lat, której autorkę błogosławię i szczerze dziękuję, za to, że czytając jej rozważania o jestestwie, co stronę myślałam – odpuść sobie, miej to w nosie, popatrz na to z innej strony… A że nastrój na przełomie starego i nowego roku miałam paskudny, ta książka okazała się lekiem na całe moje zło, w mrocznych chwilach zwątpienia. I tak oto z Nowym Rokiem A.D. 2022 z wielkim “bananem” na twarzy pozazdrościłam Katarzynie Nosowskiej – mojej równolatce, kiedyś idolce muzycznej – cudnych felietonów z tzw. “jajem” vel “pazurem”. Bo oto – “A ja żem jej powiedziała” – czyta się i czuje prawdziwie a na dodatek smakuje tę specyficzną nutę humoru i ironii, która daje moc aby spojrzeć na siebie i innych z dystansem… Ależ Ci Kaśko droga z sympatią wielką zazdroszczę, że tak celnie pisać o sobie i świecie potrafisz – rzekłabym na starcie, gdybym Ją tylko spotkała. Bo jak tak pomyśleć, to z dobrym tekstem jest tak: gryziesz pierwszy kęs, przeżuwasz, odkrywasz smak, smakuje Ci, więc wgryzasz się dalej w zawartość bez grymasów, przestojów i z nieustającym parciem aby gryźć=czytać dalej i dalej… wtedy również dla równowagi w przyrodzie – Ty z kolei zostajesz połknięta(y) przez autora i odkrywasz, że dobrze ci w tym brzuchu pełnym dobrodziejstw strawy słownej. Kilka lat temu miałam tak z Sonią Raduńską (kiedyś jeszcze Wam o niej opowiem) – czytałam dzienniki Raduńskiej i byłam Sonią, teraz czytam Nosowską i jestem Kaśką. To uczucie równoczesnej identyfikacji, zjednoczenia i zespolenia, którego życzę każdemu, szczerze i bez wyjątku.
Wyczytałam: Mam ambicje korzystać z niezbywalnego prawa do samodzielnego decydowania o tym, co przystoi, a co nie przystoi kobiecie w moim wieku – kocham ją po prostu za to zdanie, które i mnie przypomniało o samodecydowaniu w ogóle… A o czym jest właściwie ten zbiór felietonów, którymi sie tak zachwyciłam? Każdy w innym temacie – razem są spięte klamrą w kształcie dojrzałości i zazdrości o życie, albo jak kto woli zazdrości o życie i dojrzałości. A czy można być dojrzale zazdrosnym o życie? No więc można, opowiedziała mi
o tym Nosowska i zaczęłam podejrzewać, że ta moja pozytywna zazdrość również jest kurcze dojrzała. Uśmiecham się jak autorka do tego uczucia… i żyję dalej po swojemu. Piękne jest to, że pięćdzisięciolatka pisze prosto, zwięźle, bez owijania w bawełnę, bez pouczania, ze zrozumieniem, niesamowicie ciepło, na dodatek z doświadczeniem i życiową mądrością. Nosowska oddała nam do rąk- jak sama pisze – książkę, która ma nadzieję, zasłuży na miano świetnej towarzyszki podróży, pocieszycielki, przeganiaczki nudy, a może nawet stanie sie wsparciem w czasie oczekiwania na odmianę losu dla tych, którzy chwilowo nie są jego pupilami.
I na koniec jeszcze Jej rada, pod którą podpisuję się obiema rękami, nogami i czym tam jeszcze mogę: Żyj. A gdy dostaniesz bęcki, przeżyjesz. Przyszyjesz do rękawa kolejną sprawność. To są himalaje dojrzałości […] Jeśli jest Wam czasem ciężko zaufajcie mi, zaufajcie Kaśce.
Ja zaufałam i zaraz lecę w podskokach, tym razem do “Powrotu z Bambuko”, tam się podobno dzieje – też mądrze i dojrzale. Podobno na pytanie: a co ludzie powiedzą? – autorka kompletnie nie przejmuje się tym, jak widzą ją inni ludzie. Nam radzi to samo. O! la la! Już sama sobie zazdroszę tego czytania.
Felieton publikowany w Poradniku Bibliotekarza nr 3/2022