2. Imię
Dziewczynka spała długo. Gdy się obudziła, czuła się co najmniej dziwnie: kręciło jej się w głowie i była taka leciutka jak mała puszysta chmurka na wiosennym niebie. W samym środeczku jej małej biednej główki świergotały skowronki, szeleścił wiatr i świeciło słońce, chociaż deszcz za oknem ani myślał przestać padać.
W domu zbója Bimbalona panowała cisza. Nigdzie nie było widać – ani słychać – gospodarza, ani jego córek. Dziewczynka wstała i niepewnie zaczęła zwiedzać jaskinię, która składała się z wielu korytarzy, komnat i mniejszych pieczar. Dużo było tu przytulnych zakamarków, pełnych kolorowych poduch, książek i bibelotów. W jednym pokoiku dziewczynka natknęła się na dziecięce łóżeczko i zabawki – czyżby to pozostałości po trzech siostrach, które jako żywo były zdecydowanie za dorosłe na zabawę słonikiem na kółkach albo wieżą z kolorowych krążków czy drewnianymi grzechotkami? „Dziwna rodzina”, pomyślała dziewczynka, której cieniutki warkoczyk dyndający na plecach tak bardzo przypominał smętnie zwisający mysi ogonek. I zaraz zrobiło jej się bardzo, bardzo smutno, bo pomyślała o swojej rodzinie: o rodzicach, urzędnikach z Bardzo Ważnego Urzędu, którzy zapadli na straszną chorobę z przepracowania i o tym, że może nigdy ich już nie zobaczy, i o swoim wujku, który był, co tu dużo mówić, wyjątkowo przebrzydłym typem, nie znoszącym małych dzieci, a w szczególności małych dziewczynek w szarych sukienkach z mysim warkoczykiem, które ze strachu nic nie mówią, potykają się o własne nogi i patrzą wielkimi przerażonymi oczami.
Dziewczynka wyjrzała przez okno i zapatrzyła się na strugi deszczu, które prawie całkowicie przesłoniły widok na las. Wszędzie było szaro, smutno i ponuro. Nagle spomiędzy drzew zaczęły wyłaniać się jakieś postacie. Dziewczynka wytężyła wzrok i rozpoznała zwalistą postać olbrzyma Bimbalona w żółtym sztormiaku, który coś niósł w ramionach i zarys trzech postaci: dużej, mniejszej i najmniejszej. Przyjemne ciepło rozlało się w jej zalęknionym serduszku – zdążyła polubić trzy siostry, no i oczywiście zadziałało tu słynne spojrzenie Bimbalona, które sprawiło, że jakoś tak, gdzieś tam w samym środeczku najskrytszej myśli dziewczynki z mysim ogonkiem zajaśniało złotym blaskiem stare, dobre, poczciwe słoneczko.
-… No i same widzicie, jest niewesoło. To wszystko nagle spada człowiekowi na głowę. Najpierw się myśli: ot, takie tam bimbalony, nagadają się, nagadają i przestaną się moim zbójowaniem interesować. A tu takie hocki klocki… – dziewczynka usłyszała zatroskane słowa zbója Bimbalona i zaraz potem jakieś niezrozumiałe wesołe okrzyki:
– Lolo, lolo, ja ce lolo!
– Krzyniu, idziemy teraz do domu, lolo będzie później – powiedziała najstarsza siostra i wszyscy w następnej chwili weszli do jaskini. Na podłodze od razu utworzyły się kałuże. Dziewczynka ze zdumieniem ujrzała na rękach olbrzyma malutkiego chłopczyka, golusieńkiego jak święty turecki i uśmiechniętego od ucha do ucha. Brzdąc w jednym momencie zsunął się z rąk taty i usiadł w kałuży na posadzce, rozchlapując drobnymi piąstkami wodę i wesoło szczebiocąc:
– Lolo! Lolo!
– Krzynia, hop do taty. Idziemy gotować obiadek. Dość już lolo, wszystko nam zaraz rozpuści się w tej wodzie – zarządził zbój Bimbalon i wkroczył do kuchni z malutkim chłopczykiem pod pachą, który najwyraźniej zbierał się do krzyku, bo cały poczerwieniał na buzi. Ale zaraz na ręce wzięła go najpierw jedna kolorowa siostra, później druga i na koniec trzecia, aż w końcu twarzyczka malucha rozjaśniła się i znowu coś wesoło zagaworzył w swoim języku.
– O, patrzcie państwo, kogo my tu mamy!- zbój zauważył dziewczynkę, która siedziała sobie przy stole i zdumiona przyglądała się całej scenie.
– Jak się pani czuje, pani mysi warkoczyku? – spytał z troską.
– Dobrze, dziękuję – grzecznie odpowiedziała dziewczynka i zaraz jej pytające spojrzenie powędrowało w kierunku golusieńkiego chłopczyka, który był bardzo zajęty targaniem włosów najmłodszej siostry.
– To jest nasz braciszek, Krzynia – powiedziała najstarsza córka zbója Bimbalona i zaraz klepnęła się w czoło.
– Rety, gdzie my mamy głowę. Tatku, trzeba się zapoznać przecież!
– Ależ tak, oczywiście! Co to za porządki – ryknął zbój Bimbalon i podał swoje wielkie łapsko małej dziewczynce.
– Ja jestem zbój Bimbalon. Wszyscy tak na mnie mówią, bo plotę ciągle jakieś bimbalony – zaśmiał się i wyciągnął dłoń w kierunku swoich córek.
– Ja jestem Kalina – najstarsza zasalutowała.
– A ja Jagoda – średnia siostra uśmiechnęła się promiennie.
– A ten tutaj łapserdak to Konwalijka, mówimy na nią Lijka – powiedział czule zbój i przytulił mocno do siebie chude ramionka najmłodszej siostry.
– Krzynię już znasz – Lijka posadziła chłopczyka przy stole – pewnie myślisz sobie, że to dziwne imię. Zaraz ci wytłumaczę: Krzynia urodził się bardzo malutki, szczególnie jak na dziecko olbrzyma i wszyscy na początku mówili, że to taka krztyna człowieka. Rozumiesz, drobinka, krztyna, a stąd już blisko do Krzyni. I tak zostało.
– Zastanawiasz się pewnie, co to jest lolo – zagadnęła Jagoda – Krzynia jest niezwykły. Kocha wodę, którą nazywa „lolo”. Im zimniejsza, tym lepsza. Zimno mu nie przeszkadza. Codziennie spędza kilka godzin przy wodospadzie w lesie. Właśnie stamtąd wróciliśmy.
– A ty? Jak masz na imię? – spytała Kalina.
– Ja? – dziewczynka z mysim warkoczykiem spłoszyła się i spłonęła rumieńcem – ja… ja… – spojrzała na nich bezradnie i wyszeptała:
– Ja … ja nie pamiętam… zapomniałam, jak mam na imię…
– Ojoj – zacmokał troskliwie zbój Bimbalon – to może być skutek uboczny słynnego spojrzenia. Trzeba będzie znaleźć radę na ten kłopot. Ech, tych kłopotów ostatnio całkiem sporo…
– Może będziemy mówić na ciebie Myszka? Masz taki uroczy cieniutki warkoczyk, jak mysi ogonek – powiedziała Kalina.
Dziewczynka uśmiechnęła się i potakująco skinęła głową, a siostry zaklaskały z radości i uściskały Myszkę.
Katarzyna Kloska / Oddział dla Dzieci