„To wszystko nic. Byle Polska była!”
Dziś 160. rocznica urodzin Marii Rodziewiczówny.
Mądra, stanowcza, jednoznaczna, oddana Bogu i Polsce. Przesłanie jej powieści jest dziś tak aktualne jak w czasie, gdy je pisała. Maria Rodziewiczówna uczyła Polaków jak nie dać się wrogom, jak nie ulec demoralizacji, jak scalać wspólnotę, jak bronić ziemi, ojczystej mowy i katolickiej wiary ojców. Pisała, że „są dwie potęgi, którym trzeba oddać wszystko, a w zamian nie brać nic — to Bóg i Ojczyzna”. Uczyła miłości do Polski w swoich powieściach, ale i w konkretnych działaniach. Dbała o patriotyczne wychowanie młodzieży, wspierała działania wyzwoleńcze, organizowała pomoc na obronę Lwowa, uczyła polskich chłopów na Kresach, pomagała biednym. Jasno wyrażała też swój sprzeciw wobec nieodpowiedzialności młodych ludzi. Wśród młodzieży panuje chamstwo i boję się, żeby was to nie zalało” – mówiła w 1938 roku. Mimo ciężkiej choroby i słusznego wieku, przetrwała trudy Powstania Warszawskiego. Nie doczekała jednak wyzwolenia. Zmarła 6 listopada 1944 roku na ciężkie zapalenie płuc. Młodzi powstańcy zdołali nagrać ją na kilka dni przed śmiercią. Piszcie, pracujcie, zwyciężymy! – mówiła.
Na dwa miesiące przed śmiercią filmowcy z AK zdołali zarejestrować Marię Rodziewiczównę na nagraniach, które zostały włączone do filmu „Powstania Warszawskiego 44”. Razem ze swoją przyjaciółką Jadwigą Skirmunttówną pomieszkiwały wówczas w pomieszczeniach biurowych Wedla.
W czasie Powstania Warszawskiego z uwagą śledziła doniesienia z frontu i ze świata. Notowała to skrzętnie w swoim „Kalendarzyku”. Skirmunttówna pomagała jej przetrwać ten szalenie męczący czas ciągłych ewakuacji. Rodziewiczówna była już bardzo schorowaną osiemdziesięciolatką.
Pod koniec powstania kobiety przez kilka dni ukrywały się w biurowych pomieszczeniach Wedla. Właśnie wtedy pojawili się tam filmowcy z VI Oddziału Sztabu Armii Krajowej, rejestrujący kronikę powstańczą. Jeden z nich, Marek Gordon, opisał po latach tamto spotkanie. Opis ten opublikowano w liście do redakcji „Naszego Czasu”.
Mówić prawie nie mogła, przychodziło jej to z wielkim trudem. Przywołała nas jednak gestem ręki, żebyśmy się zbliżyli do łóżka, a kiedyśmy powiedzieli, kim jesteśmy, zaczęła płakać, dotykając naszych powstańczych opasek. „Chłopcy, chłopcy” — mówiła cicho. „Więc naprawdę jesteście polskimi dziennikarzami? Czytam gazety powstańcze … piszcie… pracujcie…” — głos jej się rwał. „Zwyciężymy ….
Gordon nie miał pewności, czy zdjęcia przetrwały. Mimo jego obaw to niezwykłe spotkanie z Marią Rodziewiczówną zostało uwiecznione w filmie „Powstanie Warszawskie” złożonym z materiałów nagranych przez służbę prasową AK. Jak się później okazało, zdjęcia te zrobiono miesiąc przed śmiercią pisarki.
W czasie II wojny światowej Rodziewiczówna została wypędzona ze swojego dworu w Hruszowej przez bolszewików, którzy rozkradli jej majątek. W nieludzkich warunkach, walcząc o życie, przeszła razem ze swoją przyjaciółką pięć obozów przesiedleńczych. Marzyła, by po wojnie wrócić na Kresy, do domu w Hruszowej, w którym spędziła 60 lat życia.
Wierzyła, że Polesie będzie nasze. Hieronim Tukalski-Nielubowicz, jej chrzestny syn, w książce „Życie Marii Rodziewiczówny” wspomina moment, w którym dowiedziała się o spaleniu majątku przez Sowietów.
Po otrzymaniu tragicznej i nieodwołalnej wiadomości Rodziewiczówna ze spokojem powiedziała: to wszystko nic. Byle Polska była.
Maria Rodziewiczówna całe swoje życie poświęciła służbie i ratowaniu polskości, zwłaszcza na Kresach. W Hruszowej koło Brześcia prowadziła swoje ogromne gospodarstwo odziedziczone po rodzicach. Zakładała szkoły, edukowała chłopstwo, budowała kościoły. Szczególne nabożeństwo miała do św. Andrzeja Boboli, któremu zawierzała losy Ojczyzny. Władza Ludowa wycofała jej książki z bibliotek, nie wpuściła na listę lektur. Pewnie dlatego, że budziły tęsknotę za wolnością, suwerennością i potęgą Polski. Przesłanie Rodziewiczówny nie straciło na aktualności. Jej „Dewajtis”, „Byli i będą”, „Macierz”, „Szary proch, „Klejnot”, „Pożary i zgliszcza”, „Lato leśnych ludzi” i wiele innych uczą o tym, czym jest Polska.
„Są dwie potęgi, którym trzeba oddać wszystko, a w zamian nie brać nic — to Bóg i Ojczyzna” — mówiła Rodziewiczówna, rozgrzewając zziębnięte serca Polaków przytłoczonych ciężarem ucisku sąsiednich mocarstw. Jako córka kresowiaków, ziemiańskich patriotów, którzy za pomoc powstańcom styczniowym spędzili siedem lat na syberyjskim zesłaniu, dobrze wiedziała, jak ważne jest pilnowanie fundamentalnych dla narodu spraw.
Jej bohaterowie zderzali się z trudami codzienności, z okrucieństwem bolszewizmu, ateizmu, demoralizacji, ale walczyli do końca. Ich wybory były często obśmiewane, ale wierność była wartością najwyższą. Poniżej fragment powieści „Czarny Bóg”, w której jeden z bohaterów namawiany jest do włączenia się w czerwoną rewolucję.
Sięgnął medyk do piersi i pokazał blaszkę srebrną jak medalik. Orzeł i Pogoń były na jednej stronie, Bogarodzica na drugiej.
— Ot, mój sztandar. Mnie idei ni walki szukać nie trzeba. Pod ten znak pójdę albo pod żaden. Nie wolno mi też po nocy walczyć i tradycji burzyć — mnie, starego rodu synowi — i nie stanę z tymi, co w Boga nie wierzą, bom Tej Królowej poddany! Wy, młody naród, żyć i działać poczynacie. Nie brudźcież rzezią pierwszej karty waszej młodzieńczej historii. Wieki z was tej plamy nie zmyją. Bez wiary jesteście, prędko moc stracicie. Mnie was żal!
— Więc cóż czynić mamy? Biernie znosić gwałt nad duchem i człowieczeństwem?
— Nie, lecz wychowywać! Wychowajcie urzędników uczciwych; uczonych o szerokim poglądzie; nauczycieli mądrych i dobrych; kobiety poważne i światłe. Niech staną wasi legalnie u steru rządu, niech nie krwią zaleją kraj, ale swoją własną jasnością. Macie ludzi, którzy napiszą konstytucję, wychowajcież jeszcze takich, co by ją rozumnie, głęboko pojęli. A nie tykajcie dwóch rzeczy: Boga i rodziny. Gdy to zwalicie, nie ujrzycie swej przyszłości!
Bohaterowie Rodziewiczówny doświadczają najgorszych katorg i poniżeń ze strony wrogów. Opowieści te wzorowane są na prawdziwych postaciach i doświadczeniach. Walczą jednak i dają czytelnikom siłę do zmagania się z przerażającymi kolejami losu.
— Takie moce, co człowieka w mękach nawet nad wszystko przenoszą, od Boga dwie tylko dane. Tac wiara jest święta, co go ze świętymi równa, i to do ziemi swej umiłowanie, co go wśród ludzi dziedzicem czyni. Od świata zaczątku za te klejnoty swe dwa ludzie konali, a za nic więcej, bo do śmierci zapamiętania nic innego nie doprowadzi. A tak Bóg mądrze ustanowił, Że za to dwoje ciągle bojować trzeba, i tak będzie, aż świat się skończy, bo w bojowaniu bohatery rosną, a miłowanie im więcej’ bólów przechodzi, tym ci człowiekowi milsze i droższe, i chlubniejsze — wyznaje jeden z bohaterów powieści „Szary proch”.
W książce „Florian z leśnej Hłuszy” Rodziewiczówna opisuje zmagania o wolność mieszkańców małego miasteczka na Polesiu w latach 1915-1919. Zachowanie dziedzictwa ojców, w tym drogocennego dzwonu kościelnego podarowanego przed wiekami mieszkańcom przez królową Bonę, stanowi dla mieszkańców potężne wyzwanie.
Starzec i wyrostek patrzyli sobie w oczy z jednakim skupieniem i powagą.
— Rozkaz jest ten. Od dnia dzisiejszego przestajecie być dziećmi. Jesteście, jakeście się nazwali: młoda Polska. Byłem od was dwa lata starszy, jakem poszedł w las z myśliwską dwururką na całą moskiewską potęgę. Wiedzieliśmy, że nie możemy zwyciężyć, ale w naszej historii niewoli każde pokolenie rzucało się w walkę bez nadziei zwycięstwa, ale by świadectwo krwią złożyć, że jeszcze Polska nie zginęła. Polska musi zmartwychwstać, i wy tego dożyjecie. Przyszedł czas na was obowiązek spełnić. Od dziś stajecie pod moją komendę. (…) Przyjdzie dzień, gdy was wyprawię w pole, jak już wyprawiłem waszych braci starszych, Janka i Kazika, którym groziła moskiewska służba. Gdy ci przyjadą do kraju z Zachodu, wy się z nimi złączycie pod jednym znakiem, teraz czeka was inna robota. Na łup jesteście oddani, na grabież wrogów, co będą ustępować pod naciskiem drugiego wroga. Tak zrządził Bóg w swej cudownej sprawiedliwości. Oni siebie nawzajem zniszczą, ale i my na zniszczenie jesteśmy skazani. Kamień na kamieniu nie zostanie z naszych siedzib, nędzarze zostaniemy na pustyni. Trzeba ratować, kryć, chronić, co jest najcenniejsze. Jutrzejszej nocy w tajemnicy i cichości musi być zdjęty i ukryty wielki dzwon z naszego kościoła. Czy czujecie się na siłach to zrobić?
Wiosną 1919 roku w Wielkiej Hłuszy witano wolną Polskę po latach zaborów. Zabrzmiał znów Florian, a w kościele rozległa się „Rota” Marii Konopnickiej śpiewana wówczas zamiast hymnu polskiego. Polscy żołnierze wrócili z Francji z wojskiem generała Józefa Hallera.
3 kwietnia 1938 roku Polskie Towarzystwo Opieki nad Kresami Wschodnimi zorganizowało jubileuszową akademię na cześć pani Marii w Pałacu Staszica w Warszawie. Pisarka przybyła na nie z Polesia. Wysłuchać referatu pt.: „Pół wieku na straży Kresów Wschodnich”, przyjęła życzenia i wyrazy uznania oraz obejrzała sceniczną adaptację kilku swoich utworów w wykonaniu młodych aktorów. Po uroczystości, młoda dziennikarka poprosiła Rodziewiczównę o wywiad usłyszała. Padło gorzkie słowa na temat sytuacji społecznej i niepokoju wobec Polski, zwłaszcza w kontekście postaw młodych ludzi.
Wśród młodzieży panuje chamstwo i boję się, żeby was to nie zalało. Musicie się arystokratyzować, a nie chamieć — powiedziała pisarka.
Rodziewiczówna ubolewała nad antypolską mentalnością przenoszoną przez pokolenia prowadzącą Polskę do zguby. Napiętnowała zdradę i apelowała o opamiętanie. W poruszającej powieści „Pożary i Zgliszcza” opisała to wyjątkowo trafnie nazwała:
Skąd się biorą zdrajcy w narodzie? Jedna ziemia ich karmi, jedno słońce im świeci, jeden duch tradycji i zasad ich uczy, a jednak w danej chwili odpadają od społeczeństwa lub je toczą jak gangrena. Wszystko mają wspólne z bohaterami, brak im tylko serca, ciepła, ognia. Kawał żelaza odbity od sztaby jest szary, bezkształtny, nieużyteczny, lecz niech go żar ogarnie, młot ogładzi, niech się rozpłomieni, a cudo zeń zrobi dłoń pracowita; a zimna sztaba pozostanie jak przedtem grubą, ciężką, zawadą tylko. Taką właśnie zimną sztabą metalu był Judasz Iskariota, Grek sprzedający Persom tajemnicę Termopil, takim był Radziejowski, naczelnicy Targowicy…
W maju 1928 roku w Warszawie Maria Rodziewiczówna wygłosiła znakomite przemówienie na powitanie pielgrzymki Związku Polek z Ameryki.
Mili goście, swojacy, witajcie! Przybyłyście w odwiedziny do starej Macierzy, do rodzinnego Kraju. Niechże chleb i serca nasze skrzepi nas i zjednoczy w jednym wielkim miłowaniu. Macierz nasza nie jest już niewolnicą, ni ubogą komornicą, ale wielmożną panią, dziedzicą szerokich pól, bogatych ziem i matką wielkiego narodu.* Wielki jest dziesięciowiekową przeszłością, gdy sobie tworzył legendę o pogromie smoka, o bohaterstwie Wandy, o prostocie mądrej Piasta Kołodzieja.
A kładł swe fundamenty mocarną potęgą Chrobrego i świętością Patronów, i wiedzą uczonych, męstwem wojowników i mrówczą pracą szarych milionów – aż wzniósł gmach potężny, na którego szczycie po latach prób, walk i niewoli znowu ku niebu wznosi nasz sztandar Biało-Karmazynowy z Królewskim Ptakiem.
Wielką i szeroką jest ta Macierz: Błyszczący nasz Znak nad bagnistą Prypecią, nad szumnym Dniestrem, nad piastowym Śląskiem i Karpatami, aż po Bałtyk. Błyszczy nad Krakusowym Krakowem, nad Jagiellońskim Wilnem, nad bohaterskim Lwowem, nad każdym grodem, dworem, wsią, fabryką, kopalnią, nad każdym zagonem pracy. I ma nasz Znak hasło: „Bóg, Honor, Ojczyzna”, i ten Polak, kto to hasło zna i czuje.
Macierz nasza żyje nami, a my Nią. Że jesteśmy między sobą, swojacy, więc o sobie szczerze mówić możemy. Jesteśmy narodem butnym, swarliwym i gorącym, a wrogi mówią, żeśmy „słomiany ogień”. Ale to fałsz.
Mamy cierpliwość, zaciętość i pracowitość niesłychaną. Tysiąc lat wśród takich sąsiadów trwać i ostać, to nie słomianym ogniem trza być, ale głazem i stalą. Swarzymy się ze sobą, ale niech kto Macierz zaczepi, niech nad nią stanie groza – to z końca w koniec ziem, ze wszystkich serc i dusz pada jeden zgodny głos: „Nie rusz! Nie damy!”.
Kto przeżył tu 1920 rok, gdy czerń mongolska szła do serca Kraju, kto widział wszystkie stany, wszystkie wieki, wszystkie swarliwe partie w jednym szeregu, pod jednym znakiem, z jednym hasłem, ten widział dopiero polską duszę i potęgę.
Goście kochani, popatrzcie na Macierzy skarby, pamiątki, na jej oblicze przemożne, spokojne, dostojne; porachujcie trud Narodu, który po półwiekowej niewoli i rozdarciu, po kilkunastu latach wielkiego wstrząsu całego świata, po zniszczeniu wojny, pożogi głodu moru i nędzy – tak się dźwiga i krzepi, buduje, sieje, hoduje – i bądźcie o Macierz spokojni.
Niezmożona ona i nie zginie – bo bardzo kochana! Nabierzcie tego kochania z tchem pól, z posilnością polskiego chleba, z czarem polskiego słowa i pieśni. I niech na samym dnie Waszej duszy zostanie na życie to kochanie najświętsze i najdostojniejsze dla człowieka, gdzie by go los nie postawił: kochanie Ziemi, Macierzy i Jej honoru. Tak nam dopomóż Bóg i Częstochowska nasza Królowa!
Przemówienie to odczytała 5 lat temu w bazylice św. Krzyża w Warszawie pani Halina Łabonarska na zakończenie Mszy św. w intencji Marii Rodziewiczówny.
Maria Rodziewiczówna zmarła 6 listopada 1944 roku. Nie doczekała wyzwolenia, choć było to jednym z największych pragnień jej serca. Po upadku Powstania Warszawskiego musiała uciekać z Warszawy. Wspólnie z przyjaciółką trafiły ostatecznie do leśniczówki pod Skierniewicami – w Żelaznej. Tam, po ciężkim zapaleniu płuc, odeszła. 11 listopada pochowano ją na miejscowym cmentarzu. Dopiero cztery lata później, gdy Jadwiga Skirmunttówna zdołała zgromadzić fundusze z wydanych po wojnie książek autorki, podjęła się ekshumacji ciała i zorganizowała ponowny pogrzeb przyjaciółki w Warszawie.
11 listopada 1948 r. w kościele św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu, z którym Rodziewiczówna była bardzo związana, odbył się uroczysty pogrzeb. Mszy św. przewodniczył ks. bp Zygmunt Choromański w asyście licznego duchowieństwa.
Teraz społeczeństwu nic nie stało na przeszkodzie oddania ostatniej posługi zmarłej, toteż tłumno było w kościele i tłumno na Powązkach. Zjawiły się liczne delegacje ze szkół i wyższych uczelni, ze stowarzyszeń i związków i tłumy znajomych i czytelników. Kwiaty i wieńce — zewsząd i wszędzie” — wspomina Tukalski-Nielubowicz. Przypomniano rozliczne zasługi pisarki i jej odznaczenia: Wielką Wstęgę Orderu Polonia Restituta, Odznakę honorową „Orląt”, Odznakę 83. Pułku im. Traugutta, złoty krzyż papieski „Pro Ecclesia et Pontifice”.
Spoczęła na Powązkach w Alei Zasłużonych. Rok później, w piątą rocznicę śmierci, przyjaciele i znajomi Rodziewiczówny spotkali się na mszy św. za duszę pisarki również w kościele św. Krzyża.
I odtąd wokół imienia Rodziewiczówny zapanowała długoletnia cisza… — wspomina jej syn chrzestny.
Pięć lat temu, w tej samej bazylice św. Krzyża – 11 listopada – odprawiona została Msza św. w intencji pisarki. Po Mszy, w podziemiach kościoła odbyło się spotkanie poświęcone Marii Rodziewiczównie. Dariusz Morsztyn, wieloletni poszukiwacz śladów Rodziewiczówny, podzielił się z zebranymi opowieścią o tej charyzmatycznej postaci, o swoich wyprawach do Hruszowej, o spotkaniach z tamtejszymi mieszkańcami, z których nieliczni pamiętają jeszcze polską pisarkę, zwaną „Sienkiewiczem w spódnicy”.