Stanisław Ignacy Witkiewicz
Kim był Stanisław Ignacy Witkiewicz zwany Witkacym?
Dramaturgiem, malarzem, filozofem, fotografem. Człowiekiem o wielu talentach, który wyróżnił się w polskiej kulturze przede wszystkim jako wybitny, nowatorski pisarz. A przy tym: myśliciel, który stawiał fundamentalne pytania dotyczące zagadki życia czy też te związane z niepokojącym kierunkiem, w którym, według Witkacego, podążała ludzkość.
A podążała ona, głosił artysta, w stronę kataklizmu, kresu dotychczasowego świata i jego wartości. Apokalipsa ta miała jednak i konkretne historyczne oblicze: w latach 30. XX wieku cień zagłady padał i od nazistowskich Niemiec i od sowieckiej Rosji.
– On całą swoją skórą czuł nadciągający horror totalitarny – mówił o Witkacym Czesław Miłosz w archiwalnym nagraniu Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa.
W dniu ataku Niemiec na Polskę Witkacy przebywał w Warszawie. Pięć dni wcześniej, na wieść o zaogniającej się politycznej sytuacji, wrócił z ukochanego Zakopanego. „Jestem trochę zdenerwowany polityką”, „Ogarnia mnie powoli wściekłość i szał bojowy”, pisał w listach do żony pod koniec sierpnia. W tych też dniach namalował swój, jak się miało okazać, ostatni autoportret.
– Przed wyjazdem do Warszawy, a już spodziewaliśmy się wszyscy wojny, odwiedził nas – wspominała pisarza przed mikrofonem Polskiego Radia w latach 70. XX w. anonimowa mieszkanka Zakopanego. – Był bardzo miły, wyjątkowo poważny. Przyniósł nam, jakby na pożegnanie, na pamiątkę, swój autoportret. I powiedział: zachowujcie sobie te moje portrety, bo będą miały kiedyś dużą wartość.
W stolicy Witkacy zgłosił się – na wieść o ogłoszeniu powszechnej mobilizacji – do komisji poborowej, jednak z powodu wieku (54 lata) i stanu zdrowia nie został wcielony do wojska. Pierwsze dni września spędził, śledząc informacje o wojnie obronnej i studiując w związku z tym wielką mapę Rzeczpospolitej.
5 września wraz ze swoją ówczesną partnerką, Czesławą Oknińską, opuścił Warszawę. Dzień wcześniej mógł ewakuować się z miasta ze swoją żoną, Jadwigą, która wraz ze znajomymi z Głównego Urzędu Statystycznego wyjechała na prowincję. Nie skorzystał z tej okazji, mimo że Jadwiga błagała męża, aby jej towarzyszył.
Witkacy wraz z Czesławą Oknińską kierowali się na wschód kraju, jak najdalej od niemieckiego najeźdźcy.
W Łukowie (miasteczku na południe od Siedlec) na zniszczonej już bombami stacji kolejowej pisarz spotkał w tłumie uciekinierów swoich przyjaciół: Halinę i Bolesława Micińskich.
– Witkacy ogromnie się ucieszył, kiedy ich zobaczył. A kiedy dowiedział się, że pani Halina jest w piątym miesiącu ciąży, zniknął gdzieś i po chwili zjawił się ze szklanką mleka, aby się napiła, bo „potrzebuje jako przyszła matka” – mówił w radiowej audycji prof. Janusz Degler, znakomity witkacolog.
Witkacy dotarł z Oknińską do Brześcia, tam po raz kolejny bezskutecznie próbował dostać się do wojska. Miasto, nękane bombardowaniami Niemców, opuścili, kierując się dalej na wschód.
Szli pieszo, czasami tylko mogli podjeżdżać furmanką. Podróż stawała się dla Witkacego coraz trudniejsza: wróciły bóle serca, wzmogły się problemy ze słuchem („trzeba było do niego krzyczeć”, wspominali świadkowie), depresyjne myśli.
13 września lub 14 września 1939 Witkacy i Czesława Oknińska przybyli do wsi Jeziory (dziś Великі Озе́ра w Ukrainie). Zamieszkali u Walentego Ziemlańskiego, kolegi Witkacego z czasów I wojny. Ich przybycie i cały pobyt zapamiętał syn Walentego, Włodzimierz.
– Sama wieś położona jest na głuchym Polesiu, tam ciężko nawet dojechać. Dróg takich normalnie bitych nie ma, przez lasy i przez bagna prowadzi droga – opowiadał po latach przed mikrofonem Polskiego Radia Włodzimierz Ziemlański.
W połowie września 1939 roku, kiedy Jeziory się w jakieś mierze wyludniły, bo po ataku Niemiec na Polskę zmobilizowano wielu mężczyzn („i policjantów, i z nadleśnictwa, i nauczycieli”), we wsi pojawili się „jeden pan z panią”.
– Myśmy [z bratem] byli w tym czasie na podwórku i ten pan poprosił, żeby poprosić ojca. Ja poszedłem po rodziców. Pamiętam, że ojciec na początku przyglądał się Witkacemu. Patrzył, patrzył. Później się rzucili w objęcia. A matka, zauważyłem, widać nie znała Witkacego, bo chyba ojciec przedstawiał go – wspominał, wówczas 17-letni, Włodzimierz Ziemlański.
Witkacy, jak zapamiętał to Włodzimierz Ziemlański, był w Jeziorach „bardzo przygnębiony, nie wiedział, co robić, jak się zachować”. – Widziałem, że ojciec starał się jakoś go troszkę rozweselić. Chodzili na spacer do lasu. Raz przygotowałem im łódkę. Pojechali łódką przez te duże jezioro do drugiego jeziora. Później oni przeważnie rozmawiali u nas w domu, bez świadków.
A wieś, do której dotarł Witkacy z partnerką, należała do zakątków dzików, ale pięknych. – Dla nas to było jak w bajce – dodawał Włodzimierz Ziemlański. – Jak myśmy przyjeżdżali z miasta ze szkół na wakacje, to dla nas była to wspaniała frajda. Chodziliśmy po lesie, strzelaliśmy do zwierzyny, jeździliśmy łódką.
W takiej to scenerii nadszedł 17 września 1939 roku.
– 17 września słuchali radia. Dowiedzieli się o przekroczeniu granicy polskiej przez Armię Radziecką. I wtedy Witkacy, jak słyszałem, powiedział, że dla ojczyzny nie ma już żadnego ratunku – zaczął swoją dramatyczną relację Włodzimierz Ziemlański.
Kolejnego dnia rano, 18 września, ojciec Włodzimierza poprosił synów, by zapukali do pokoju gości i zawołali ich na śniadanie.
– Otworzyliśmy drzwi. Nikogo w pokoju już nie było. Ojciec z mamą prosili, żebyśmy z bratem szli poszukać. „Może poszli na wieś, może na spacer?” – wspominał Włodzimierz Ziemlański.
Jeden z miejscowych powiedział chłopakom, że „ci państwo, co u was mieszkali, poszli gdzieś do lasu w kierunku Szachy” [ukr. Шахи – przyp. red.]. Bracia Ziemlańscy ruszyli we wskazaną stronę. Przeszli 3-4 kilometry i postanowili się wrócić, bo nikogo nie spotkali. Zresztą, „po co by tam Witkacy poszedł z tą panią”.
W czasie powrotu usłyszeli krzyk mieszkańca wsi. Krzyk, bo znaleziono „zabitych ludzi”.
– Przebiegliśmy. Witkacy już leżał cały zakrwawiony i widać było, że już nie żyje, miał podcięte żyły. Pani Oknińska była oparta o pień drzewa, jakieś 3-4 metry po prawej stronie – przywoływał te tragiczne chwile Włodzimierz Ziemlański.
Pojawili się też rodzice chłopców. Wspólnymi siłami odratowano partnerkę Witkacego. Okazało się, że zażyła dużo tabletek. – Dawaliśmy jej jakieś zioła, jakieś mieszaniny, jakieś mleko kwaśne. I to spowodowało opróżnienie całego żołądka. No i panią Oknińską odratowaliśmy – mówił Włodzimierz Ziemlański.
Witkacy przez całe życie krążył wokół śmierci. W twórczości („w przypadku jego bohaterów mamy do czynienia z ludźmi, którzy już wymarli”, podkreślali w radiowych audycjach witkacolodzy), ale i w świecie realnym. Chciał odebrać sobie życie po samobójstwie narzeczonej, Jadwigi Janczewskiej, w 1914 roku. Śmierć zajrzała mu w oczy podczas krwawej bitwy I wojny światowej nad rzeką Stochod.
Im realniejsza stawała się groźba wybuchu II wojny, tym więcej w jego listach było myśli o własnej śmierci.
– Jeśli on grał ze śmiercią, to w taki sposób, w jaki oswaja się lęk – tłumaczył w jednej z radiowych audycji literaturoznawca prof. Lech Sokół.
Jak jednak pogodzić tę poważną, ostateczną i radykalną, tematykę z popularnym obrazem Witkacego: „wariata z Krupówek”, erotomana, bawidamka, groteskowego z zachowaniu i – w tworzonej przez siebie literaturze?
– Postrzegany był przez wielu jako błazen, wariat, narkoman. A Witkacy był antytezą błazna, potwornie serio podchodził do bytu, do tajemnicy istnienia. Musiał przybrać błazeńską maskę, bo na przykład skończyłby jak Nietzsche [niemiecki filozof, który pod koniec życia popadł w obłęd – przyp. red] – mówił prof. Lech Sokół
Witkacy przewidywał w swoich koncepcjach wizję ludzkości, która go przerażała. 18 września 1939 roku wizja ta, wobec nacierających z dwóch stron wrogich, barbarzyńskich armii, przeraziła go śmiertelnie.