Anna Sokalska, Mokosz. Bogini mokrej ziemi
Świat Książki, 2024
“Mokosz” jest pierwszym ze światów rozciągniętych przed czytelnikami przez Annę Sokalską, do którego dałam się zaprosić. Zaintrygowana kuszącym opisem powieści, obiecującym mieszankę kryminału, naszej rodzimej mitologii i odniesień do kobiecości, postanowiłam zajrzeć do środka. Zastanawiałam się, w jaki sposób zostanie ograna rosnąca fascynacja prokuratora prowadzącego sprawę główną bohaterką – bałam się, że historia stanie się w pewnym momencie naiwna – ale nie zdążyłam przeanalizować tej kwestii, ponieważ… sama tę fascynację poczułam.
Autorka oczarowała mnie swoim piórem od pierwszych stron, a nie jestem pod tym względem “łatwą” czytelniczką. Często podczas lektury towarzyszy mi niekomfortowe poczucie, że ktoś to napisał, ktoś nad tym myślał, ktoś to “wymęczył”. Tutaj natomiast poczęstowano mnie prozą, która miesza się z poezją, metafizyką, sacrum. Sztuką jest snuć opisy w taki sposób, by chciało się je czytać bez zważania na bieg akcji. Sokalska pozwala obcować z pisaniem, które staje się sztuką – każe dźwigać znużone późną porą powieki i skupiać rozbiegany umysł z szacunku do treści, z którą obcujemy.
Nie do końca wiem, kto w “Mokoszy” nas uwodzi – autorka swoim piórem, słowiańska bogini mokrej ziemi swoją pierwotną kobiecością, buddyjskie dakinie ucieleśniające aspekty kobiecego oświecenia, czy może główna bohaterka, która jednocześnie jest kobietą o tak niezwykłej historii, a z drugiej strony jest “Ewą”, każdą z nas. I tak jak herbertowski Pan Cogito zawołał do Boga, tak ja w tym kontekście mam ochotę zawołać do kobiecości: “(…) a jeśli jest to twoje uwodzenie, jestem uwiedziony na zawsze i bez wybaczenia”.
Nie sposób w tym przypadku podsumować treść książki, zachęcając do jej przeczytania. Powiem tylko, że do świata Eleny zostajemy zaproszeni w momencie, gdy jej mąż umiera, a prokurator prowadzący sprawę obiera sobie za cel udowodnienie, że żona denata maczała w tym palce. Cała reszta jest nieuchwytna, a sama sprawa prowadzona przeciwko Elenie, w pewnym momencie okazuje się… nieistotna. Może stanowić to ogromny atut lub wielką wadę – w zależności od tego, czego oczekujemy od literatury. Ja swoje odczucia podsumuję cytatem z Marka Stranda: “Atrament ścieka mi z kącików ust. Nie ma szczęśliwszych ode mnie. Objadłem się właśnie poezji”.
Przygotowała Maria Piechowska / Dział Udostępniania Zbiorów i Animacji
Źródło okładki: lubimyczytac.pl