Lucinda Berry, Idealne dziecko
Filia, 2020
Lekturę tej książki rozpoczęłam z niemałym zainteresowaniem. Przyciągnęła mnie – a jakże – okładka, tytuł, a to wszystko w połączeniu z informacją o gatunku – mówimy bowiem o thrillerze. Chcąc nie chcąc, niewiele rzeczy przyciąga nas tak bardzo, jak oksymorony. Może właśnie dlatego filmy o “żywych trupach” często stają się hitami kinowymi, niebezpieczeństwo i miłość stanowią trzon wielu powieści, a połączenie słów “mrok” i “dziecko” wywołuje w nas dziwny niepokój. Pod tym względem Lucinda Berry nas nie zawiedzie.
Historię, którą autorka nam proponuje, poznajemy z trzech stron. Kobiety, mężczyzny oraz pracownicy opieki społecznej, przesłuchiwanej na okoliczność morderstwa. Od pierwszych stron wiemy zatem, że historia dotyczyć będzie zabójstwa, jednak przyjdzie nam jeszcze długo poczekać, aby dowiedzieć się kto zamordował kogo i w jakich okolicznościach.
Ona – wykształcona pielęgniarka koło czterdziestki. Rzeczowa, pragmatyczna, a przy tym ciepła. On – lekarz ortopedii pracujący w tym samym szpitalu. Prywatnie są dobrym małżeństwem, mającym niemalże wszystko, oprócz jednego – upragnionego potomka. Historia, jakich w tych czasach wiele, chciałoby się rzec. Kilka podejść do procedury in vitro okazało się bezowocnych, natomiast wizja adopcji wydaje się zbyt poważna i pociągająca za sobą zbyt wiele konsekwencji, by podjąć ją pochopnie.
Ich codzienna rutyna zostaje zmącona niepokojącym wydarzeniem we wspólnej pracy. Do szpitala zostaje przyjęte małe dziecko z obrażeniami wskazującymi na maltretowanie. Niestety podobne przypadki nie zdarzają się tak rzadko jak wszyscy byśmy tego chcieli, jednak dziewczynka, o której mowa, jest wyjątkowa. O jej wyjątkowości stanowi niestety przede wszystkim poziom szkód, jakich doświadczyła. Dziecko głodzone do tego stopnia, że mając sześć lat, wygląda na nieco ponad rok, nosi w swoim ciele wiele starszych i nowych złamań, blizn, urazów. Została znaleziona wędrując samotnie przez pogrążony w mroku nocy parking, cała we krwi.
Christopher, który ze względu na swoją specjalizację zajmuje się złamaniami dziewczynki, zżywa się z nią na tyle, że nie zaprzestaje codziennych wizyt w jej sali nawet, kiedy jego rola jako lekarza dobiega końca. Urzeka go jej niewinność, błękit oczu, potrzeba bliskości i niezwykła komunikatywność jak na traumę, której doświadczyła. Przedstawia ją swojej żonie Hannah, której serce również rośnie w kontakcie z dziewczynką. Choć mała Janie niezmiennie za swojego ulubieńca uważa Christophera, otwiera się również na jego żonę.
Ich więź, powoli budowana wśród licznych trudności wynikających z trudnych przeżyć dziewczynki, zaczyna rozkwitać, prowadząc ich do decyzji, że to Janie jest dzieckiem, na które czekali. Może to prawda, że nic nie dzieje się bez przyczyny?
Decyzja małżeństwa staje się momentem, który determinuje dalszy bieg ich życia. Jak trudne jest przemienienie się w rodzica z dnia na dzień? Ile waży ciężar doświadczeń, który dźwiga ze sobą małe dziecko z patologicznej rodziny? Czy każdy jest na tyle silny, by wziąć go na swoje barki? Czy wystarczy otoczyć dziecko miłością i objąć terapią, żeby “trauma” stała się zwykłym słowem, a nie ponurym cieniem wiszącym nad całą rodziną?
“Idealne dziecko” to lektura, która nie pozwala się od siebie oderwać. Czytamy dalej, chcąc wiedzieć, co jeszcze może się wydarzyć, gdzie leży granica szaleństwa i czy ono w ogóle ma jakieś granice. Choć książka liczy ponad czterysta stron, zacznijcie czytać ją w dni wolne, bo nie będziecie chcieli jej odłożyć, żeby wrócić do obowiązków. Szczególnie poruszający jest fakt, że autorka, Lucinda Berry, jest psychologiem specjalizującym się w traumach dziecięcych. Co chce nam przekazać autor, który jest specjalistą w danej dziedzinie?
Przygotowała Maria Piechowska / Dział Udostępniania Zbiorów i Animacji
Źródło okładki: lubimyczytac.pl