Zdarzyło się to dawno, dawno temu, gdzieś około 1600 roku albo i
dawniej, między lasami oraz rzekami w osadzie położonej na ziemiach
krakowskich. Mieszkańcy pracowali na roli, uprawiali ziemniaki i inne
warzywa, wypasali owce, kozy, krowy. Pracowali też w pobliskich
kopalniach. Wiedli spokojne i szczęśliwe życie. Nieopodal były puszcze i
lasy pełne różnorakich zwierząt.
Po środku owej osady rósł piękny i potężny dąb, który był dumą mieszkańców
i ulubionym miejscem wypoczynku. W koronie drzew mieszkało wiele ptaków,
które umilały mieszkańcom wypoczynek po ciężkiej pracy w upalne dni.
Nastał czas niepokoju i wojen. Na nasze ziemie wtargnęły wojska szwedzkie,
które pustoszyły wsie i miasta pozostawiając po sobie zniszczenia, pożary,
głód, śmierć, a wielu młodych mężczyzn wojsko zaciągało do swoich
szeregów.
Jeden z młodych mieszkańców osady, posiadający liczną rodzinę widząc
zbliżające się niebezpieczeństwo ukrył się w konarach dębu i zaczął się
żarliwie modlić do Matki Boskiej Częstochowskiej o opiekę nad nim i jego
rodziną. Żołnierze spustoszyli osadę, polała się krew. Prawie wszystkich
młodych mężczyzn jedynych żywicieli rodzin zabrano do wojska. Jednak
szczęśliwie nie dotarli do chaty mężczyzny, w której było kilka maleńkich
dzieci i chora matka.
Z wdzięczności za uratowanie życia młody człowiek postawił koło dębu
kapliczkę Matce Boskiej. Stoi ona do dziś. Wieś nazwano Luszowice od
imienia owego mężczyzny, który zwał się Lusz.
Tę legendę opowiedział mi mój dziadek, a mojemu dziadkowi opowiedziała to
jego babcia czyli moja pra-pra babcia. |
|