Płaziańskie bajania
ze Stefanem Lemą
rozmawiała Joanna Głownia (J.G.)


autorzyspis treściindeks
 



Stefan Lema (S.L.)
 
   
J.G.:

S.L.:
Porozmawiajmy o pana rzeźbiarstwie, w jaki sposób pan nabył taką technikę rzeźbienia, umiejętność rzeźbienia?
Techniki się nie kupuje, trening czyni mistrza (śmiech). Jaka technika? Jaki tam ze mnie rzeźbiarz? Zwykłe, prymitywne dłubanie, struganie, zwykłym scyzorykiem w drewnie, nie można nazwać rzeźbieniem, czy mówić o technice. Twórca nieprofesjonalny, jak to dzisiaj nazywają lub jakiś strugacz ludowy, no to mi bardziej przystoi.
 
 
J.G.:
S.L.:
A ktoś z rodziny: ojciec, dziadek miał właśnie takie umiejętności?
Rodzice mojej matki pomarli bardzo młodo, w czasie II wojny światowej. Rodzinę ojca (pochodziła ze Lwowa), losy wojenne rozrzuciły po Polsce; dwie siostry z rodzinami i babcią znalazły się w kieleckim, ojciec w Trzebini, a dziadek, żandarm austriacki sprzed I wojny światowej, w Chrzanowie, został we Lwowie. Wszyscy poumierali dawno (ojciec, gdy miałem 4 lata), więc nic o ich talentach nie wiem. Jedynie wujkowie, bracia mamy, mieli smykałkę do rysowania. Młodszy, mieszkający w Skarżysku Kamiennej, miał nawet iść do Liceum Plastycznego w Kielcach, ale ciężkie czasy powojenne zmusiły go, by poszedł do szkoły zawodowej i pracował. W mieszkaniu miał parę obrazów olejnych namalowanych przez siebie. Drugi pracował w Fabloku, budował dom, miał dużo pracy, ze już nie starczało czasu, aby zaprezentować się artystycznie. Pamiętam, że kiedyś mnie i bratu narysował konia (mieliśmy 9, 10 lat), tak z pamięci, bez modela i zrobił to doskonale.
 
DZIECIŃSTWO
J.G.:
S.L.:
Ale czy ołówkiem?
Tak, ołówkiem. Natomiast ja? Skąd to się u mnie wzięło? Poezja, malarstwo, rzeźba były dla mnie i są czymś bardzo ważnym. Moja dusza tym żyje. Próbowałem pisać wiersze, rysować, malować, dłubać w drewnie jak każdy nastolatek wrażliwy na piękno. Dłubanie zostało do dzisiaj. Pierwsze figurki sprzedałem na zamku lipowieckim, był to koniec lat sześćdziesiątych. Mieszkał tam i pilnował z żoną pan Sieprawski.
 
 
J.G.:
S.L.:
I pan tam zaniósł swoje prace?
Tak zaniosłem, żeby sprzedał. No i ludzie kupowali, kogoś one zainteresowały.
 
 
J.G.:
S.L.:
Pan rzeźbi głównie w drewnie? Z jakiego rodzaju drewna?
Ja najlepiej lubię miękkie drewno: lipa, wierzba łoza, korzenie.
 
 
J.G.:
S.L.:
Motywem, tematem pana rzeźb są często diabełki, skąd się to wzięło?
Diabełki to znikomy procent wykonanych figurek (ok. 30 szt.). Czemu diabeł? Diabeł to bardzo ważna postać w wierzeniach i całej kulturze ludowej. Dużo ludzi dawniej zetknęło się w jakiś sposób z diabłem diaskiem, czortem, Borutą (widziało, w czymś przeszkodził, do czegoś złego skusi ). Dzisiaj diabły są jakieś mało żywotne, lenie (śmiech). Nie mogło więc ich zabraknąć i u mnie, w moich figurkach.
 
DIABŁY

 
 
J.G.:
S.L.:
A świątki też pan często rzeźbi? Jakieś tam Chrystusiki?
Świątki są to rzeźby o tematyce sakralnej. Dawniej świątki się najlepiej sprzedawały. Po ostatniej wystawie moich figurek w Bibliotece w Płazie (były wystawiane również diabły) to najwięcej było zamówień na diabły.
 
 
J.G.:
S.L.:
Najbardziej cieszyły się popularnością?
Miałem zamówienia. Ale nie wszystkie zrealizowałem, nie było czasu.
 
 
J.G.:

S.L.:
A jakiej osobie pan podarował rzeźbę? Czy pan pamięta komu pan ją podarował? Takiej osobie ważnej dla pana?
Podarowałem sąsiadowi, jak się żenił, taką parkę: panią i pana młodego. Dosyć dużo figurek powinno być w skansenie, czyli Nadwiślańskim Parku Etnograficznym w Wygiełzowie. Bardzo dużo tez sprzedałem.
 
 
J.G.:

S.L.:
A jakaś ciekawa historia, zdarzenie związane z pana poezją, rzeźbiarstwem. Czy coś takiego się wydarzyło i czy to pan pamięta?
Kiedyś robiłem pewnemu panu herb rodowy w drewnie, dla jego rodziców na 75-lecie ślubu. Jako wzór miałem guzik z herbem rodowym z munduru wojskowego, w jakim walczyli przodkowie tego pana w powstaniu styczniowym.
 
 
J.G.:

S.L.:
A skoro rozmawiamy o drzewach w Płazie, jakie ma pan swoje ulubione drzewa w Płazie? Czy są takie drzewa?
Wszystkie drzewa są ciekawe, wspaniałe. Drzewa się Panu Bogu udały. Tyle gatunków, każdy pień różny, kora, korona inna; liście, kwiaty, owoce inne. Są schronieniem dla ptaków, owadów, motyli różnych chrząszczy, potrzebne dla pszczół. Ulubione moje drzewa w Płazie to mały park przy Ośrodku Zdrowia, są tam daglezje, świerki kłujące (srebrne), zwykłe, śliwy japońskie, jałowce. Wspaniałe dzieło pana Koryczana, byłego sołtysa w Płazie. W parku przy DPS są dwa cenne.
 
PRZYRODA
J.G.:


S.L.:
Właśnie chciałam o tym porozmawiać, właśnie dowiedziałam się, ze są w parku tulipanowiec amerykański i jesion wyniosły. Dobrze pamiętam? Z tego co pamiętam…
Jeszcze cis krzewiasty, te dwa rzadkie drzewa są w informatorach.
 
 
J.G.:

S.L.:
Czy to są zabytki czy pomniki przyrody, tak? A pan uważa, ze mogłyby jako materiał rzeźbiarski służyć?
Nie wolno! One są pod ochroną. Dawno w Polsce cisy rosły tak jak jałowce, było ich wszędzie dużo. Potem zaginęły, co było przyczyną? Nie wiadomo. Zachowały się tylko w parkach, ogrodach. Cis był pod ścisłą ochroną i chyba jest. Obecnie sadzonki cisa są w sprzedaży i jest sadzony, masowo w parkach, ogrodach na skwerach, obecnie nie jest rzadkością.
 
 
J.G.:
S.L.:
Może jakieś zanieczyszczenia środowiska też przyczyniły się do tego?
Nie wiem, są różne hipotezy zaniku cisów.
 
 
J.G.:

S.L.:
A cała droga nasza słynna z Chrzanowa do Płazy – kasztanowce, one zaczynają chorować; nie są takie jak dawniej?
To jest problem całej Polski. Ten szkodnik z południa Europy przywędrował.
 
 
J.G.:

S.L.:
To była taka wizytówka Płazy; kiedy się wjeżdżało i te kasztany po obu stronach, a teraz są takie…
Bardzo dużo jest takich alei kasztanowatych w Polsce. Kasztany mają największą zdolność oczyszczania powietrza ze wszystkich toksyn. Hrabiowie wiedzieli, po co sadzą kasztany. W Poznaniu, jak pracowałem, to wyczytałem w lokalnej prasie, że ratunkiem dla kasztanów jest grabienie i palenie liści. Poczwarki szkodnika zimują w liściach.
 
 
J.G.:
S.L.:
Grabić i palić?
Tak! Usuwać liście z chorych drzew. Szczepienia są bardzo drogie.
 
 
J.G.:
S.L.:
No może kogoś na to stać.
Może pieniądze, ale trzeba przewiercić drzewo (okaleczyć), żeby przeszczepić.
 
 
J.G.:


S.L.:
A w wolnym czasie gdzie pan chodzi na spacery; pewno tutaj niedaleko, do lasu? Na grzyby teraz w tym czasie oczywiście…, a kiedy pan zbiera grzyby, to patrzy pan w tym lesie jak to teraz jest?
Nie lubię grzybów jeść, ale zbierać bardzo.
 
GRZYBY
J.G.:
S.L.:
A zna się pan na grzybach?
Zbieram, które znam, ale grzybów jest tysiące.
 
 
J.G.:

S.L.:
A jak stan naszych lasów w Płazie, np. niedaleko jest las… Jak pan uważa, czy jest w nim czysto, w ogóle można by tak powiedzieć?
Dawniej do pociągu chodziło się przez las, były wydeptane drogi, ścieżki. Dzisiaj te drogi zarosły, las zarósł krzewami, jeżynami; wszędzie pełno gałęzi po ściętych drzewach. Przez las trzeba się przedzierać jak przez dżunglę. W lubuskim widziałem, że lasy są inne. Las jest naturalnym siedliskiem dzikiej zwierzyny, to ich dom, bardziej zarośnięty jest im bardziej przyjazny. My w lesie jesteśmy intruzami i nie możemy za dużo mędrkować.
 
 
J.G.:
S.L.:
To tam gdzie pan pracował?
Tak. Tam są wspaniałe lasy, nie ma żadnych chaszczy. Grzyby można było zbierać w trampach, nie wiem, od czego to zależy. Kiedyś w lasach paśli krowy, grabili liście, kosili wrzos na ściółkę.
 
 
J.G.:

S.L.:
A te śmieci oczywiście są pewnie widoczne, wyrzucone do lasu? Ale są służby, powinny tego pilnować… a jakieś zwierzęta pan spotkał w lesie?
Są dziki. Chyba dużo, bo wszędzie zryte.
 
 
J.G.:
S.L.:
No więc widział pan jakiegoś dzika?
Nie. One żerują nocą, ja nie zabiegam o spotkanie z dzikiem.
 
 
J.G.:
S.L.:
Jelenie, sarny?
Jeleni nie ma, saren dawniej było więcej. Może kłusownicy wyłapali.
 
 
J.G.:

S.L.:
A wiem, że posadził pan drzewo swojemu wnukowi; myślę, że to takie inspirujące działanie, skąd to się wzięło? Dlaczego pan na to wpadł?
Wszyscy sadzą (śmiech), to takie modne. Ja zasadziłem sekwoje. Drugiemu też posadzę, też jakieś egzotyczne. Niech mają swoje drzewa-pomniki.
 
 
J.G.:

S.L.:
No naprawdę, jeżeli każdy by sadził takie drzewa, to naprawdę by było wspaniale.
Z drzewami nie jest tak źle. Rolnictwo upadło, są same ugory. Przyroda nie znosi pustki i na każdym polu, które było uprawiane, a w tej chwili jest pozostawione samo sobie, wyrasta mnóstwo samosiewek. Urosną, będzie las.
 
 
J.G.:

S.L.:
A nawiązując do historii Płazy, to są jakieś miejsca, które pan pamięta, które były kiedyś, a teraz ich już nie ma?
Płaza nie była taka rozbudowana. Tereny, gdzie dzisiaj są duże osiedla mieszkaniowe, dawniej to pola uprawne. Domy były niskie, parterowe (dużo starych drewnianych). Dzisiaj domy piętrowe, duże (wille), wokół egzotyczne krzewy, zadbane trawniki, tarasy, chodniki. Wodociągów nie było, ludzie chodzili po wodę do stoków (źródełek), których było dużo, o które bardzo dbano. Dzisiaj uległy zniszczeniu. Przy domach były studnie, stawki (dla zwierząt w gospodarstwie, do prania). Przez Płazę przebiegała linia kolejowa Chrzanów-Sucha Beskidzka.
 
OSIEDLE
 
J.G.:

S.L.:
Ale kiedyś, nie wiem, był młyn tutaj, a teraz nie ma… w stronę Dolnej Płazy- Płazianka?
Młyn dalej jest, tylko nie ma co mielić, nie ma komu. Strumyk Płazianka dalej płynie (wody w nim mniej). Kiedyś w Płazie były dwa stanowiska bocianów: jedno w Płazie Dolnej, drugie Górnej, przy Stoku.
 
 
J.G.:
S.L.:
Jak się panu wydaje, ile lat temu?
Dawno, dokładnie nie wiem. Ale podobno na Siemocie żurawie żerują.
 
 
J.G.:
S.L.:
Teraz?
Opowiada mi pani ornitolog (amator), że w Puszczy Dulowskiej (gdzieś tam), żurawie mają gniazdo. Na Siemocie uprawiają jeszcze pola, koszą łąki to, żurawie na tych ścierniskach, skoszonych łąkach żerują.
 
 
J.G.:
S.L.:
No żaby to u nas raczej nie bywają?
Są, są u nas żaby, żyją w różnych środowiskach. Jest ich na pewno mniej.
 
 
J.G.:
S.L.:
Ale jak dawno? Nieraz słyszałam taki rechot żab, a teraz cisza kumkania.
Najpiękniejsze, najgłośniejsze koncerty odbywają się w czasie ich godów. Żaby rozmnażają się w wodzie, jeżeli większy staw, więcej żab, koncert głośniejszy. Nad Płazianką, w kamieniołomie na pewno je słychać.
 
 
J.G.:

S.L.:
Teraz nie. A jak się mieszka w Płazie? Pan pochodzi z Płazy Tak? Czyli oczywiście dobrze. Jeżeli miałby się Pan przemieścić, to gdzie by to było?
Bardzo dobrze. Tutaj się urodziłem, spędziłem dzieciństwo, młodość. Cały czas mieszkam. Jest to moja mała ojczyzna. Wszystko co najlepsze spotkało mnie w życiu to Płaza. Najwspanialsze wspomnienia z dzieciństwa, młodości związane są z Płazą lub okolicami. Nie zamieniłbym Płazy na żadne inne miejsce. Starych drzew się nie przesadza.
 
 
J.G.:
S.L.:
A z jakimi dźwiękami kojarzy się panu Płaza?
Z hałasem.
 
DŹWIĘKI
J.G.:
S.L.:
Coraz więcej samochodów?
Tak. Mnóstwo osobowych, dużo ciężarowych z przyczepami, tiry. Ogromne larmo czynią karetki pogotowia ratunkowego, straże pożarne (psy u sąsiadów za każdym przejazdem wyją).
 
J.G.:
S.L.:
A zapachy Płazy, które się panu kojarzą?
Lubię zapach suszonej trawy (siana), kwitnących tulipanów, wyk, koniczyn, itp. Dzisiaj takie zapachy w Płazie to już rzadkość, wspomnienia. W jesieni, kiedy zaczynają się chłody, ludzie zaczynają palić w piecach: miałami, papierami, różnymi miksturami – jest to nieprzyjemne.
 
J.G.:

S.L.:
A wracając do pana pasji rzeźbiarstwa, myśli pan, że któryś z wnuków odziedziczy talent, ma pan dwóch wnuków, może któryś?
Nie wiem. Niczego nie można wmawiać (śmiech). Można rzeźbić w glinie, gipsie, kamieniu drewnie.
 

 
J.G.:
S.L.:
W węglu też?
W węglu wyskrobałem parę figurek - można. Na Śląsku jest tradycja rzeźbienia w węglu.
 
J.G.:
S.L.:
To pan rzeźbi takim zwykłym scyzorykiem?
Ja nie jestem rzeźbiarzem, ja tylko trochę dłubie w drewnie.
 
J.G.:
S.L.:
A jak panu długo to zajmuje np. jedna figurka?
Dosyć długo. Z tego by nie wyżył. Jest to dla mnie przyjemność, niemalże rytuał. W jakiś korzeń, w drewno wkładać duszę, ożywiać, uczłowieczać. Taka figurka staje się członkiem rodziny, trudno się z nią rozstać (nie lubię sprzedawać).
 
J.G.:
S.L.:
A co pan wyrzeźbił ostatnio?
Pracowałem w delegacjach po 12 godzin dziennie – nie było czasu.
 
J.G.:
S.L.:
Ale teraz pan już nie pracuje, jest pan na emeryturze?
Jeszcze się nie ustabilizowałem, nie przyzwyczaiłem, że jestem na emeryturze. Mam dużo innych zajęć. Struganie to tylko epizodzik a nie cały sens życia.
 
J.G.:
S.L.:
Więc teraz jeszcze musi trochę czasu upłynąć, zanim pan wróci do rzeźbiarstwa?
No sądzę, że to będzie trochę trwało.
 
J.G.:

S.L.:
A co pan sądzi co to będzie? Czy to pan weźmie scyzoryk i pewnego dnia coś wymyśli?
Pewnie tak.
 
J.G.:

S.L.:
U nas w kościele jest taka słynna szopka, ale już stara, czy mógłby pan wyrzeźbić takie postacie? Co pan myśli o tym?
Szopka to zasługa zakonnic, które były w Płazie, Szarytki.
 
J.G.:
S.L.:
Co pan pamięta o tej szopce?
To jest wspaniała rzecz, figurki były szyte przez zakonnice.
 
J.G.:
S.L.:
Jak pan uważa z jakiego roku jest ta szopka?
Szopka była cały czas powiększana, nie powstała w ciągu jednego roku. Dawniej wszystkie figurki były gipsowe, nie była ruchoma.
 
J.G.:
S.L.:
Atrakcja dla dzieci.
Tak. Wszystkie dzieci uwielbiają szopki w kościołach.
 
J.G.:
S.L.:
Ona jest cały czas. Płaza jest bardzo przyzwyczajona do tej szopki.
Jest to bardzo piękna szopka. Bardzo cenne figurki szyte, jaka misterna robota, jaka dokładność.
 
J.G.:
S.L.:
Czy kiedyś by się pan podjął, żeby zrobić taka sama szopkę?
Nie jestem krawcem (śmiech).
 
J.G.:

S.L.:
No to myślę, ze skończymy naszą rozmowę na jakimś optymistycznym akcencie. Co by pan mógł optymistycznego powiedzieć na koniec?
Płaza jest z każdym rokiem piękniejsza, jest mnóstwo zieleni, nasze domy piękniejsze. Żyje nam się lepiej, wygodniej, mamy: wodociągi, gaz, kanalizacje, coraz lepsze drogi. Mamy wspaniałą szkołę podstawową i gimnazjum, bibliotekę z przemiłymi pracownicami. Stajemy się mimo woli mieszczuchami. Optymistyczne jest to, ze można na terenie Płazy spotkać: żurawia, dzika, jelenia, sarnę borsuka, lisa itd. Nie jest źle.