Wapiennik
z Haliną Sokolowską
rozmawiali Stanisław Garlicki i Mirosława Garlicka


autorzyspis treściindeks
 
Halina Sokolowska (H.S.),
mieszka od urodzenia w Wapienniku. W Zakładach Wapienniczych pracowała kilkadziesiąt lat, teraz cieszy się zasłużoną emeryturą.

Stanisław Garlicki (S.G.), mieszka w Płazie od dzieciństwa. Jest historykiem z wykształcenia i z zamiłowania. Nauczyciel w V LO w Krakowie, od kilku lat tworzy prywatne małe muzeum.

Mirosława Garlicka (M.G), Płazianka przez małżeństwo. Podnosi statystyki czytelnicze w gminie, a odmianę zapewnia jej ogród, w którym wciąż jest coś do zrobienia.
 
 
   
S.G.:

H.S.:

S.G.:


H.S.:

S.G.:


H.S.:

S.G.:

H.S.:

S.G.:

H.S.:

M.G.:

H.S.:



S.G.:


M.G.:

S.G.:



M.G.:

S.G.:

M.G.:

H.S.:
To mnie zawsze fascynowało, że Wapiennik to był taki swojego rodzaju mikroświat.

Tak, mikroświat.

Była Płaza, a my mieszkaliśmy w Wapienniku, zupełnie co innego. Mieliśmy swoje sklepy, PTTK, wycieczki, kółka zainteresowań – np. muzyczne kółko było, pamiętam...

Orkiestra dęta...

...tak, orkiestra dęta, na gitarach brzdąkali, kółko fotograficzne, kuchnia, bufet, cała masa różnych rzeczy.

Jak byłam dzieckiem, to było kółko muzyczne, nawet na jednym zdjęciu jestem...

...z bałałajką (śmiech)

...chyba z mandoliną.

Scena była na świetlicy.

A potem było też kółko teatralne, graliśmy sztuki Fredry chyba...

Ktoś wami kierował?

Był taki reżyser, p. Ślarski, uczył nas świetnie, również odpowiedniej mimiki. Jego córka też czasami z nami grała, zupełnie jak zawodowa aktorka. Jak widzicie, nie było telewizji, to takie były rozrywki.

Jak powiedziałem, to był taki zamknięty świat. Tu był kiosk, tu były sklepy, tu były zabawy, toczyło się całe życie. Płaza była osobnym światem wraz ze szkołą.

To znaczy, że z Płazą to się w ogóle nie identyfikowaliście?

Tak, nawet moja babcia, gdy szła do piekarni, pawilonu na Działkach, to mówiła – "Idę na Płazę". Zanim zacząłem chodzić do szkoły, gdy słyszałem o Płazie, to wyobrażałem sobie zupełnie inną, osobną miejscowość, prawie za górami, za lasami... (śmiech)

Bo przecież centrum Płazy było zupełnie gdzie indziej.

Tam, gdzie rynek – gdzie stary kościół.

Ale tam nie odbywały się targi?

Nie, ale były tam za mojego dzieciństwa pochody pierwszomajowe. Trybuna honorowa była ustawiona tam, gdzie teraz jest przystanek autobusowy w stronę Lipowca
 




ROZRYWKA
SKLEPY

 
 
M.G.:

H.S.:




S.G.:

H.S.:

M.G.:


H.S.:



M.G.:

H.S.:

S.G.:


M.G.:

S.G.:


H.S.:





M.G.:

H.S.:

S.G.:



H.S.:


M.G.:

H.S.:




S.G.:






M.G.:


H.S.:






S.G.:

H.S.:


S.G.:





M.G.:



H.S.:
Kto zwykle był na tej trybunie?

Dyrekcja zakładu i szkoły. Ale gdy już zaczęłam pracować, na pochód jechało się do Chrzanowa, bo poprawiła się komunikacja z miastem. Gdy przychodził pierwszy maja, to orkiestra zakładowa już od rana zaczynała grać, wszyscy wiedzieli, że jest święto, było uroczyście.

To się propaganda nazywa... (śmiech)

Ale ja wtedy tego tak nie odbierałam.

Myślę, że inni też, ludzie cieszyli się, bo nie trzeba było iść do pracy, mieli piknik. Ale jak to właściwie było – musieliście chodzić na pochody?

W zasadzie tak, było straszenie, że się premii nie dostanie w razie nieobecności. Z wydarzeń związanych z centrum Płazy pamiętam też festyny, które odbywały się na boisku szkolnym w miejscu, gdzie teraz jest wybudowane gimnazjum.

A co ze słynnym czołgiem?

Czołg stał długo, od czasów wojny przy samej głównej drodze.

Lufa tego czołgu podobno wystawała na drogę, to ją odcięto, żeby nie przeszkadzała w ruchu (śmiech).

A jaki był ten czołg? Czemu go tak długo nie usunięto?

Radziecki T-34, ważył ok. 24 ton, więc niełatwo było go ruszyć. Ale ja już go nie pamiętam, musieli go w końcu pociąć na kawałki palnikiem.

Z wojny to pamiętam ten czołg, także okopy w Wapienniku, w których bawiłam się jako dziecko, no i łuski po wypalonych pociskach w krzakach w naszym ogrodzie. A z Płazy to już nic więcej ciekawego nie pamiętam, bo my tu w Wapienniku osobno żyliśmy. Oddzielały pola, domów na Działkach nie było, oddzielał Księży Las. Ludzie z Płazy gdzie indziej pracowali – w Fabloku, Chełmku, kopalniach.

Wracając do rozrywek związanych z zakładem - były też wyjazdy...

Super były wycieczki!

Ja wspominam z sentymentem, mimo, że zdaję sobie sprawę, że to wszystko było takie zwyczajne w porównaniu z dzisiejszymi czasami... to mi się kojarzy z dzieciństwem i dlatego mam sentyment. Było siermiężnie, autobus-ogórek...

...ale innych wtedy nie było! Tego nie można porównywać, bo nie da się, to były inne czasy.

Wtedy ludzie mieli inne oczekiwania.

Ja bardzo dobrze wspominam te czasy, bo było tak rodzinnie. Przyszło obiad jeść, to wtedy wszyscy siadali na schodach drewnianych w kamienicy, gdzie mieszkaliśmy (która jest już wyburzona). Każdy przynosił swoją miskę i wszyscy razem jedli, co kto miał. Rozmawiało się i jadło.

Ja najlepiej wspominam wycieczki ze śp. Ludwikowskim, bo on umiał załatwić autobus, skrzyknąć ludzi... Wiedział, dokąd warto jechać. W PRL-u nie było tak dostępnych informacji, rozpropagowania atrakcji turystycznych, folderów, targów turystycznych etc. jak obecnie. Jeżeli nie znalazł się taki człowiek, który zachęcił ludzi, żeby jechać np. do Krakowa czy w Góry Świętokrzyskie czy w Beskidy, to nikomu nie przyszłoby do głowy, żeby tam jechać, bo skąd by o tych miejscach miał wiedzieć.

Ale to też było fajne, że byli tacy ludzie i dzięki nim wszystko niejako przychodziło do was samo, a teraz trzeba samodzielnie szukać informacji, grzebać w Internecie itp.

Były na to fundusze, myśmy prawie nic nie płacili, jakieś grosze na ubezpieczenie, ale benzynę, samochód, kierowcę dostarczał zakład, rada zakładowa pokrywała. Były też oprócz typowo turystycznych, ze zwiedzaniem, takie wyjazdy czysto rekreacyjne, robiło się pieczone koło zapory w Żywcu, wyjazdy do Brennej w Beskidach. Była cała oprawa – harmonię brali, jedne kobiety obierały ziemniaki, inne cebulę, pomidory, ogórki i sałatę robiły do miednicy, bo na tyle osób.

No i ludzie się integrowali...

I w kółeczko się bawili, tańczyli, oczywiście flaszki były, bo mężczyźni bez flaszek nie wytrzymaliby... (śmiech)

Były też słynne wyjazdy na grzybobrania. Raz jakiegoś mężczyznę obcego wzięli z lasu, leżał prawdopodobnie uśpiony "po spożyciu", nie chcieli go na noc tam zostawić. Zapakowali go do autobusu razem z jego rowerem. Facet spał przez całą drogę, ocknął się w Wapienniku. Zamiast być wdzięcznym, to się zdenerwował, dlaczego go tak daleko wywieźli... (śmiech)

Powinni mu potem zapłacić za bilet powrotny. A poza tym wtedy nie było telefonów komórkowych, zastanawiam się, co jego rodzina sobie myślała, gdzie on się podział i co się z nim stało...

Ale jest co wspominać. Teraz każdego człowieka zmuszą do pracy nawet po godzinach, więc już nie ma siły na jakąś rozrywkę po pracy. Każdy się boi, że mogą go wyrzucić, a wtedy tego nie było. Oczywiście o stanowiska wtedy też zabiegano, kto był w partii, to miał większe szanse. Na kierownicze stanowisko wymagane było członkostwo w PZPR. Ale jak ktoś nie miał większych ambicji, to sobie spokojnie pracował.
 


ZAKŁAD WAPIENNICZY
GRZYBY

 
 
M.G.:

H.S.:



S.G.:




M.G.:
A teraz – czy Ci się tu, w Wapienniku, dobrze mieszka?

Teraz niedobrze, bo chodnika nie ma, sklepu nie ma, tragedia. Cofnęliśmy się w czasie. Tak źle nie było od czasów chyba nawet przed moim urodzeniem, bo odkąd pamiętam, to sklep w Wapienniku zawsze był.

W najlepszym czasie to nawet było tu do pięciu sklepów! A teraz nie ma żadnego. A w Płazie to najlepiej się wg mnie mieszka na Działkach, albo w Płazie Górnej, bo jest gdzie zakupy zrobić, jest gdzie pospacerować, jest ośrodek zdrowia, wszędzie blisko. Nasz Wapiennik spadł do kategorii zaniedbanych peryferiów.

Bo zakładu nie ma, a on zawsze napędzał rozmaite interesy.