9.09.2020
SMAK RECENZJI: Dziś będzie… dla wymagających
Poleca: MK2 (mol książkowy do kwadratu)
Vigdis Hjorth, Song nauczycielki, Wydawnictwo Literackie 2020
Vigdis Hjorth, Spadek, Wydawnictwo Literackie 2018
Zdarzają się takie powieści… Czytając czuję, jak wypełniają się wszystkie puste miejsca w duszy, choć lektura ich stawia więcej pytań niż daje odpowiedzi.
Song nauczycielki Vigdis Hjort jest taką właśnie książką. Już w trakcie czytania, kiedy do końca było jeszcze daleko, czułam euforyczną potrzebę porozmawiania o niej, podzielenia się emocjami, które piętrzyły się w głowie wraz z pytaniami i dylematami stawianymi przez autorkę lawinowo.
Nauczycielka – Lotte – wykłada w Wyższej Szkole Sztuk i próbuje zainteresować swoich studentów dramatami Bertolda Brechta. Zgodziła się też na pewien eksperyment: jeden ze studentów towarzyszy jej z kamerą w trakcie wykładów, ale także, na ile to możliwe, poza salą wykładową. Nieustannie monitorowana zdaje sobie sprawę, że jej dotychczasowy obraz siebie ulega stopniowej deformacji. Czy pod okiem kamery gra kolejne role? Zakłada maski? Dobrze znany sobie i w pełni akceptowany obraz własnego ja z każdym kolejnym seansem filmowym ulega zniekształceniu, jakby przeglądała się w krzywym zwierciadle. W konsekwencji pojawia się dręczące, olbrzymiejące poczucie winy wobec… właściwie wobec wszystkich: studentów, pijaczka spotykanego po drodze, niegdyś zamożnego posiadacza domu, w którym teraz mieszka ona, wobec Rumunki czekającej ze skarbonką zawsze w tym samym miejscu… Czym więc jest dobro i zło? Do jakiego stopnia powinniśmy czuć się odpowiedzialni za współczesny świat?
Lotte jest Norweżką. Podobno pani premier tego kraju powiedziała kiedyś: być dobrym, to typowo norweskie. Tak. Współczesna Norwegia to państwo poprawne politycznie, zlaicyzowane, zapatrzone w nowe idee. Młodzi ludzie jednak wydają się nie być zainteresowani dylematami moralnymi w dramatach Brechta. Żeby pobudzić ich aktywność Lotte proponuje inscenizację fragmentu jednej ze sztuk, w którym trzeba rozstrzygnąć komu należy się dziecko: tej, która je porzuciła, czy tej, która przygarnęła i wychowała. Klasyczny dylemat, który w Biblii rozstrzygał król Salamon, znany wszystkim wychowanym w kulturze chrześcijańskiej. Nie tym młodym ludziom. Zgodnie ze scenariuszem stworzonym przez Lotte, dwie młode kobiety szarpały lalkę – dziecko, każda w swoją stronę, aż posypały się trociny, czemu biernie przyglądała się reszta studentów.
Bolesna świadomość, że nie jest w stanie uczyć dalej skłania Lotte do radykalnej zmiany. Czuje, że musi zmienić coś najpierw w sobie, żeby mogła zmieniać świat. Potrzebuje katharsis – oczyszczenia aby rozpocząć nowe życie. Jej wiara, że drobne, dobre uczynki są jak krople, które drążą skałę wydaje się być wiarą szaleńca. Bo ile czasu trzeba by kropla przedarła się przez skaliste podłoże?
Zdumiewająca jest dla mnie surowość z jaką autorka traktuje swoją bohaterkę, usiłującą z niezwykłą żarliwością przebić się do cynicznych umysłów współczesnych młodych ludzi.
Pytania, pytania, pytania… Kto czuje się na siłach, niech się zmierzy.
Ale…….
Jeśli zdarzy się tak, że ktoś rozsmakuje się w tej niełatwej, pozbawionej dialogów prozie, to spieszę napomknąć jeszcze o drugiej, czekającej na bibliotecznej półce książce tej autorki, a mianowicie…
Spadek
O tej powieści ktoś napisał na okładce: Jest straszna, ale bardzo dobra. Istotnie. Straszna, ponieważ pojęcie rodziny w naszym rozumieniu zostało tu straszliwie zmasakrowane. Bergljot, prawie 60-letnia już kobieta powoli, w neurotycznej, impulsywnej, rozedrganej narracji powoli odsłania fragmenty swojej historii: traumatycznego dzieciństwa, które rozlało się jak trucizna na całe dorosłe życie i spowodowało odcięcie się od najbliższych. Bergljot jest znerwicowana i – podobnie jak Lotte – nosi w sobie ogromne poczucie winy ale i krzywdy, w którą rodzina nie potrafi lub nie chce uwierzyć. Tymczasem całe jej życie kręci się wokół niesprawiedliwego podziału rodzinnego majątku i Bergljot powraca do tego tematu uporczywie w maniakalnie wręcz drobiazgowych opisach.
Ale czy rzeczywiście chodzi tu o spadek? Tak naprawdę Bergljot ma to gdzieś…
Autorka przyzwyczaiła mnie już, że stawia mnóstwo pytań, więc i w tej bulwersującej powieści, która równie dobrze mogłaby nosić tytuł Bez przebaczenia, jest ich wiele, jak choćby takie:
Czy pojednanie z reguły wymaga od ofiar tyle samo, co od sprawców i czy to jest sprawiedliwe?
Rolą tej książki nie jest jednak odpowiadanie na pytania, a raczej stawianie – czasem na głowie – trudnych problemów i pytań. Czytanie, myślenie i tworzenie własnych wniosków w trakcie lektury jest wartością samą w sobie więc zapraszam tych wytrwałych i wymagających do zmierzenia się z tą niezwykłą, psychologiczną prozą Vigdis Hjort.
Polska jest krajem świeckim, a jednak na lekcjach języka polskiego omawia się przypowieść o Salomonie. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że Biblia jest tekstem kultury, a nie wyłączną własnością Kościoła katolickiego, a po drugie – i najważniejsze – jest to po prostu dobry kawałek tekstu, uniwersalny, pochwalający krytyczne i twórcze myślenie, wychodzenie poza schematy. Można być laickim krajem, poprawnym politycznie, nowoczesnym, a jednocześnie czerpać z historii, tradycji literackiej i kultury różnych społeczeństw. Nie trzeba kurczowo trzymać się religii w szkołach, by młode pokolenie znało wartościowe teksty, których kilka można znaleźć w Piśmie Świętym.