Przyjeżdża autor do…
Pewnego razu, kiedy Dumas wrócił z proszonego obiadu, jego syn zapytał:
– No i jak tam, wesoło było? – Bardzo – odpowiedział ojciec – ale gdyby mnie tam nie było, to umarłbym z nudów… – oj chroń mnie Panie Boże przed taką opinią autora, który progi chrzanowskiej książnicy by przekroczył. Bo przecież sęk w tym, abym „przed” mogła z całą pewnością gościa w myślach mych zapewnić: „będzie Pan zadowolny” a i żeby mój mózg wolny był od moralno-intelektualnego kaca… już „po”. I domyślacie się, że rzecz będzie tym razem o spotkaniach autorskich. Ten kto je organizuje i prowadzi – wie doskonale, że to wcale nie takie hop-siup tralala. Będąc dojrzałą dziś bibliotekarką sporo wiem o tym zawodzie i z niejednego bibliotekarskiego pieca chleb jadłam… Jednego jestem pewna, że w tej działce muszę być niczym” perfekcyjna pani domu” – słowem merytorycznie „obryta” z autora. Nigdy, przenigdy nie pozwoliłabym sobie na luzackie „jakoś to będzie” , bo i nie chciałbym aby mój rozmówca pomyślał w trakcie dyskursu, że rozmawia z kretynką. Całe szczęście moje osobiste doświadczenia, obserwacje, reakcje i autora, i uczestników w tym temacie są pozytywne, ale przecież różnie być by mogło, gdybym się nie przyłożyła. Zasada jest jedna – komfort ma autor – komfort mam i ja.
No to powspominam sobie trochę… Spotkań autorskich przeprowadziłam sporo, oj naprawdę sporo… Moja zawodowa przygoda w tym temacie, zaczęła się jeszcze w latach 90.tych. Nigdy nie pokusiłam się o wieloletnią statystykę, co niebawem z czystej ciekawości pewnie zrobię. Tymczasem sięgnę pamięcią do tzw. „perełek”… Nowe wyzwania zawodowe biorę zazwyczaj za rogi… uchodzę za osobę która publicznie się nie stresuje. Fakt, logistyka przychodzi mi dość łatwo, strona organizacja to dla mnie pestka, ale stres jednak jest – zbliża się zazwyczaj do mnie w momencie, kiedy merytorycznie przedzieram się przez stosy materiału do ogarnięcia – książki to jedno – czytam bo kocham, ale przecież muszę jeszcze sporo poszperać w artykułach, recenzjach, wywiadach i źródłach wszelkiej maści, tak i w świecie drukowanym, jak i w mediach i social mediach. Rozmowa musi mieć charakter…
Z lokalsami problemu nie miałam nigdy, bo większość osób piszących znałam lub znam osobiście i czy też jestem na Ty czy też nie, to zawsze jest proste, zazwyczaj swojsko, jak w rodzinie. Co innego gwiazdy – autorzy z tzw. górnej półki. Pierwsze duże spotkanie z „gwiazdą” przeżywałam okrutnie, bo to i wojująca feministka i działaczka społeczna, założycielka partii, pisząca ostro, z IQ zapewne dużo ponad normę… i choć to prawda wszystko to MANUELA GRETKOWSKA nie gwiazdorzyła wcale. Nie dość, że przyjechała z rodziną (mężem i córką), to i wytworzyła równie rodzinną atmosferę, traktując nas elegancko i z empatią. MICHAŁ RUSINEK – klasa, RÓŻA THUN – z wielką swadą opowiadająca o swoim ojcu, DANUTA GRECHUTA – normalna i ciepła, JACEK PAŁKIEWICZ – elegancki i z elegancją snujący podróżnicze opowieści, ANNA LUTOSŁAWSKA-JAWORSKA (ś.p.)– pisząca aktorka – cudowna do granic możliwości – która wielokrotnie wracała inazywała mnie pieszczotliwie córeńką, dzwoniła tak sobie pogadać o babskich sprawach , JACEK DEHNEL- dystyngowany erudyta, ZOFIA KUCÓWNA – wpadła jak burza, zażądała garderoby aby móc w niej kręcić sobie loki, a potem to już tylko miłość w oczach do teatru i życia, MARTA MAKLAKIEWICZ- cóż rzec – ekscentryczna nad miarę, a ARUN MILCARZ – swojak, zakręcony pozytywnie w całej linii, KRYSTYNA CZUBÓWNA – jak nikt rewelacyjnie czytała Swietłanę Aleksijewicz, a potem spacerowała ze mną do północy po chrzanowskim rynku… bo tak fajnie u was… cd… pamiętam śliczną ANNĘ JANKO i jej słowa – to najlepsze spotkanie jakie miałam…, SŁAWOMIR KOPER – bank wiadomości…, acz z rezerwą i grzeczny, KATARZYNA BONDA – od strzała – równiara, z którą jeszcze przed spotkaniem obgadałyśmy wszystkie modowe trendy, JACEK FEDOROWICZ – klasyk, jak zawsze zabawny, a DAVID UNGER – gwatemalski pisarz rodem z Nowego Yorku – spotkanie – marzenie (do Chrzanowa przyjechał z żoną – znaną na Manhatanie malarką), MARCIN KYDRYŃSKI – oj, zdecydowanie zdystansowany (nie tyle do mnie co w ogóle do prowincji) ale potem mu przeszło na szczęście… i HALINA KUNICKA – zdecydowanie wspomnieniowa… Potem JOANNA BATOR – eteryczna i kobieca, która wyjechała z Chrzanowa z wierszem napisanym na Jej cześć.
Żeby nie było za słodko, był i taki autor, który na spotkaniu się nie pojawił, nie uprzedził mi nie poinformował dlaczego (a sala pełna była). Dalej … przyszła pandemia i spotkania albo online albo z ograniczoną niestety publicznością. W tym czasie zdecydowanie świetne spotkanie z właścicielką Wydawnictwa Pauza ANITĄ MUSIOŁ i owoc pospotkaniowy – wspólny projekt Pauzy i DKK Chrzanów „Czytamy i piszemy dla Pauzy” – dzięki któremu nasze blurby widnieją na okładkach książek Davida Vanna – to literacka przygoda… potem spotkanie online z JAKUBEM MAŁECKIM – kto czytał to się zgodzi – nazwaliśmy go strongmanem polskiej literatury. Pandemia zelżała w końcu i zawitał MARIUSZ SZCZYGIEŁ – kochany przeze mnie za wszystko co napisał, bez wyjątku, uroczy, rozmowny… klasa sama w sobie, ROBERT ZIĘBIŃSKI – swój człowiek, bo chrzanowianin, kochający kino, specjalista od Kinga – zapraszajcie go bo „zęby zjadł” na popkulturze – warto… cd… Łukasz Orbitowski i Jakub Ćwiek – spoko goście, jeszcze pokażą na co ich stać, Jakub Żulczyk – podobno pyskaty i kontrowersyjny – a to bzdura wielka – to fajny facet jest i miłośnik żelek Haribo. W ostatnim czasie… rozmowa z FILIPEM SPRINGEREM (za chwilkę kontynuacja), a już czytam wszystko ANDY ROTTENBERG (to spotkanie to wyzwaniem), no i w czerwcu ponownie JAKUB MAŁECKI (tym razem w realu) i jego „Sąsiednie kolory”, a w październiku Wojciech Tochman –Chrzanów kocha reportaż! Tyle „perełek”…a w międzyczasie: pisarze i pisarki dla dzieci i młodzieży, literaturoznawcy, krytycy, wydawcy, aktorzy/aktorki (Anna Seniuk – obłędna Madzia Karwowska z „Czterdziestolatka” i śpiewająca cudnie Katarzyna Żak vel Solejukowa z „Rancza” i inni specjaliści w swoich dziedzinach… którym z literaturą gdzieś po drodze…
Dalej w temacie… wspomnę jeszcze o publiczności. Jedni przychodzą z wielkiej miłości do literatury, inni z ciekawości dla gwiazdy, jeszcze inni jako obserwatorzy, ale uwaga zdarzy się tzw. uczestnik trudny… Miałam taki przypadek na spotkaniu z Żulczykiem – otóż Pan zasiadł w pierwszym rzędzie, błysnął czerwonym butem i jako pierwszy zabrał głos. Stwierdził, że autora nic nie czytał i pewnie nie przeczyta, bo cała współczesna literatura jest „be” i rozwodzić się zaczął nad „Ulissesem” Jamesa Joyce’a. Jego bełkotliwą, natarczywą narrację przerwał sam autor, najpierw szepnął mi do ucha – Ale jazda, co to za gość? – Nie mam pojęcia – odparłam, bo faceta rzeczywiście widziałam pierwszy raz na oczy… po czym zagrzmiał: Panie to nie jest spotkanie z Panem, tylko ze mną… ściął gościa, ludzie zaczęli bić brawo i dalej rozmawialiśmy już o… książkach Jakuba Żulczyka. A człowiek znikąd wyszedł obrażony i zapewne pozostanie przy „Ulissesie”… Ot! taka sobie sytuacja.
Dalej w temacie… lamentujemy nad kryzysem czytelnictwa, a tu czytam w Internecie – ANDRZEJ SAPKOWSKI pozostaje spokojny – Zawsze będą nowi czytelnicy […] Na spotkaniach autorskich nie widuję na sali nikogo, kto żył, kiedy ja się urodziłem. To są z reguły ludzie, którzy urodzili się po moim debiucie. […] Czytelnicy będą zawsze i książki będą zawsze. Nic tego nie zmieni […] – oby miał rację, a ta średnia wieku mnie nie dziwi… wszak to fantasy.
A bywa i tak, że autor również ma stracha przed wystąpieniami publicznymi, ale ponieważ to bardzo ważny element promocyjny, wie, że musi go przegonić, bowiem więź, która wytworzy się między nim a czytelnikami, szczególnie tymi zaangażowanymi (czytaj: zadającymi pytania), bez wątpienia przełoży się nie tylko na samą sprzedaż książki, ale także na opinie i publikacje w mediach i sieci. Bywa też, że autor nie lubi spotkań – cóż „nie chcem ale muszem“- argumentacja j.w. Na marginesie: Mariusz Szczygieł przyznał kiedyś, że po latach spędzonych w telewizji, poprowadził tyle w swoim życiu imprez, że swoją miłość własną wystarczająco nasycił i spotkań autorskich nie lubi. (https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/1534795,1,spotkania-autorskie-wciaz-modne.read ).
Nie do końca jednak wierzę Panu Mariuszowi i oczywiście mu wybaczam, bo i trochę dozwolonej kokieterii w tym być mogło… jak pisałam wcześniej uwielbiam wszystko co pisze, swego czasu 2. godzinna rozmowa z Nim o literaturze i nie tylko, była wielką dla mnie przyjemnością, a wspólna pogoń moim prywatnym samochodem za pociągiem na trasie Chrzanów-Kraków i w trakcie dodatkowe, luźne pogaduchy – utwierdziły mnie w przekonaniu co do Jego klasy i szacunku dla drugiego człowieka.
Dalej w temacie… strach czy publiczność dopisze. Zawsze się stracham, ale jak dotąd nigdy się nie zawiodłam… Ale bywa podobno i tak, jak to wspomina np. MICHAŁ WITKOWSKI. […] na sali siedzą trzy panie, które przyszłyby na cokolwiek, nawet na kurs haftu. Czekają, że się im coś interesującego opowie, bo przyszły na spotkanie z „ciekawym człowiekiem”. I pisarz musi być przygotowany, żeby miło porozmawiać o podróżach, znanych ludziach albo serialach. Tak czy siak, spotkania autorskie są potrzebne i autorom, i publiczności. (https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/1534795,1,spotkania-autorskie-wciaz-modne.read ).
Koszmar jak ze snu ? – kiedy nie przychodzi nikt. Podobno tak się zdarzyło JANUSZOWI GŁOWACKIEMU – Miałem takie spotkanie, na które nikt nie przyszedł. Siedzieliśmy we dwójkę z bibliotekarką, piliśmy kawę, zapadała ciemność. Nagle usłyszeliśmy kroki na ulicy. O! ktoś idzie – ucieszyła się bibliotekarka. Ale to był tylko mężczyzna, który chciał wypożyczyć książkę, ale zapomniał tytułu. Pamiętał tylko, że to było „z czymś i z czymś”. Po dłuższej analizie ustaliliśmy, że chodzi o „Ogniem i mieczem”. I spotkanie się skończyło.(https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/1534795,1,spotkania-autorskie-wciaz-modne.read ).
O zgrozo ty wielka! Ba! WOJCIECH KUCZOK lubi wręcz, jak czasem na spotkanie nikt nie przyjdzie: – Jeśli taka sytuacja zdarza się raz na kilka lat, jest wręcz przyjemna, bo kończy się tym, że idę na piwo z bibliotekarką. No cóż można i tak, ale przykro i nie do uwierzenia, nie to, że na piwo, ale, że nikt nie przyszedł.
No i „clou“ – bywa, w końcu taka sytuacja… że spotkanie autorskie jest dla autora prawdziwą nagrodą, która dla niego samego jest bardziej wartościowa, niż zysk ze sprzedaży książki. A zdarzyło się to właśnie FILIPOWI SPRINGEROWI, całkiem niedawno w Chrzanowie. Pozwolę sobie przytoczyć słowo w słowo to, co autor napisał na FB świeżutko po spotkaniu, w drodze powrotnej, jeszcze w pociągu: Już mieliśmy zaczynać, gdy spojrzałem przez okno i zobaczyłem chłopaków biegających po osiedlowym boisku. I nie żeby cokolwiek było nie tak z tą chrzanowską biblioteką czy ludźmi, którzy przyszli na spotkanie. Po prostu przez tę krótką chwilę bardzo mi się zachciało być tam na tym boisku zamiast przy stoliku z mikrofonem w ręku. Tak mi się zachciało, że aż podszedłem do okna i zrobiłem zdjęcie. Ta chęć wynikła najprawdopodobniej ze zwykłego zmęczenia tą trasą i natłokiem spraw, które w międzyczasie załatwiam (bo Miedzianka i wykrzaczył się sponsor, bo tekst dla Pisma, bo coś tam). No więc bardzo mi się zachciało w to czwartkowe popołudnie postrzelać po prostu Kaziolowi, stojącemu na bramce i popatrzeć jak świetnie broni, a nie gadać o literaturze.
Ale potem zaczęliśmy spotkanie. I było fenomenalnie, choć za dużo o samej książce porozmawiać się nie udało. Coraz częściej myślę, a niekiedy nawet mówię to na głos, że grupa ludzi, z którymi można się porozumieć literaturą dramatycznie się kurczy. Od bladego świtu do późnej nocy wystawieni jesteśmy na strumień nieistotnych komunikatów i bodźców, potok jaskrawych bzdur i pierdół albo gównoburzy o nic, których jedynym zadaniem jest to, żeby nas dopaminowo pobudzać. Ma to przykuć naszą uwagę na chwilę, ale nie za długą, bo już kolejne bodźce czekają. A bodziec, jak to zauważył kiedyś z mównicy sejmowej znakomity polski architekt Jerzy Hryniewiecki, to długi, zaostrzony kij służący do poganiania baranów. I w tych warunkach zmniejsza się pole dla niedopowiedzeń, dla czegoś co wymaga interpretacji, co zostawia czytelnika/ czytelniczkę w niepewności, co do tego z czym w danej książce ma do czynienia. I nie piszę tego w odniesieniu do swojego pisania, bo nie mnie oceniać czy ono takie warunki wytwarza. Mówię raczej jako ktoś zanurzony w tym mętnym ale wartkim potoczku, kto obserwuje jakie komunikaty wygrywają, a jakie przegrywają. I jak ludziom, którzy nie mają kompletnie nic ciekawego do powiedzenia, udaje się sprawnie w tym nurcie poruszać, tylko dlatego, że istnieje narzędzie do zabierania głosu.
No i w Chrzanowie mieliśmy taką rozmowę, która przynajmniej na chwilę każe mi odszczekać to wszystko co powyżej. Jedna pani to właściwie tak mówiła o swoim czytelniczym doświadczaniu, że zadeklarowałem, że ją będę woził teraz ze sobą na wszystkie spotkania. Tak się zagadaliśmy, że wizja złapania autobusu do Krakowa poszła się dość spektakularnie gonić. Ale na szczęście był tam Adrian, który kiedyś, kiedyś jako wczesny licealista przyszedł do biblioteki zapisać się do młodzieżowego dyskusyjnego klubu książki. Ale zapytany o to, co czyta zaczął wymieniać takie tytuły, że panie z biblioteki skierowały go do dorosłego DKK. I Adrian skończył polonistykę, jest przedsiębiorcą, mieszka w Krakowie ale nadal regularnie przyjeżdża do Chrzanowa dyskutować w bibliotece o książkach. (to wszystko wiem nie od niego, ale od pań z biblioteki). I dziś też przyjechał, na szczęście autem i mógł zgarnąć z powrotem do Krakowa pisarza, który czasem wątpi, czy za dziesięć lat będzie do kogo pisać oraz księgarza z Karakteru, któremu chciało się przytargać na to spotkanie trochę książek w kilku płóciennych torbach. Więc dzięki za to. (https://www.facebook.com/search/top?q=filip%20springer)
I kiedy jako moderatorka spotkania czytam takie słowa, to myślę sobie, że to również nagroda dla mnie i dla czytelników chrzanowskiej biblioteki a w szczególności moich gigantów – klubowiczów DKK, jak zawsze rewelacyjnie przygotowanych… W podziękowaniu mogę tylko sparafrazować… Mein Gott, jak pięknie…było na spotkaniu – czego i autorom i czytelnikom życzę zawsze i wszędzie.
P.S. Niech i bywa tak wesoło jak w roku 2018 na spotkaniu z K. Bondą
(zdjęcie poniżej, MBP Chrzanów)
Olga Nowicka