Mieszkam przy ulicy Przyjaźni
z Jerzym Dulowskim
rozmawiała Ewelina Langer (E.L.)


autorzyspis treściindeks

 




Jerzy Dulowski (J.D.)
- pochodzę z Balina. Tu spędziłem całe swoje życie. Interesuję się historią, zwłaszcza tą lokalną.
Uważam, że zwłaszcza te z pozoru nieistotne
fragmenty naszego życia, tworzą prawdziwą historię.
Lubię kontakt z przyrodą i pracę w ogródku.
 

 
 
E.L.: Dzień Dobry, niech nam Pan powie coś o sobie.  
J.D.: Nazywam się Jerzy Dulowski, mieszkam teraz przy ulicy Przyjaźni w Balinie, ale wcześniej mieszkałem w centrum Balina, przy źródełku, przy stoku. Stamtąd pochodził mój ojciec, który urodził się w 1914 roku. Można powiedzieć urodzony furman – to chyba urodził się na furze (śmiech). Był zakochany w koniach, furmanił. Opowiadał jak przed wojną wozili z Jaworzna węgiel do Krakowa, bo Balin to była wieś furmanów.
RODZINA
     
E.L.: A ilu było tych furmanów?  
J.D.: Nie do policzenia.  
     
E.L.: W tej chwili to chyba jeden się ostał.  
J.D.: Nie wiem czy jeszcze jest. Ale przedtem to każde gospodarstwo miało konia. No i dla tego wozili ten węgiel do Krakowa, takimi starymi furami na żelaznych kołach.  
     
E.L.: To była ciężka praca. PRACA
J.D.: Ale z tego się utrzymywali i sobie chwalili bo był z tego dobry pieniądz. Ojciec opowiadał, że trzeba było najpierw pieniążki wziąć, a później węgiel zrzucić, bo nieraz było tak, że trzeba było ładować z powrotem.  
     
E.L.: To ojciec był rodowitym Baliniakiem? RODZINA
J.D.: Tak, przed wojną ożenił się z góralką. Moja mama przyjechała tu kiedy zakładali szkołę jako pomoc domowa pani Skórskiej – nauczycielki. Nazywała się Stopkówna i pochodziła z Czarnego Dunajca. Ojciec kiedyś wracała z Chrzanowa z roboty i podwiózł ją – tak się poznali. W 1938 roku został powołany do wojska, służył w Grodnie aż do wybuchu wojny. Brał udział w wojnie obronnej, w której został ranny w nogę. Został wzięty do niewoli przez Rosjan, którzy chcieli mu tę nogę uciąć ponieważ wdała się gangrena, ale ojciec od nich uciekł i poddał się Niemcom, którzy tą nogę wyleczyli. W Niemczech był prawie 60 miesięcy na robotach w Szwabii pod francuską granicą. Opowiadał, że było ciężko ale dawał sobie radę bo był sprytny. Nawet miał przezwisko "Sikorka", a wzięło się ono z tego, że złapał kiedyś sikorkę w locie i tak już do niego przylgnęło to przezwisko. Zresztą w Balinie to każdy miał przydomek. Bo jak ktoś mówił o Dulowskich to zaraz było pytanie "który?". A jak powiedział Sikorka to od razu wiedzieli.
No i ojciec opowiadał, że w tych Niemczech wielu osobom pomógł. Kiedyś kupili jakieś duże zwierzę, zabili i przez to nie cierpieli głodu i przeżyli. Jak przyszło wyzwolenie, bo Alianci szli od zachodu, to był jakiś czas w armii amerykańskiej. Jak przyjechał do Balina po wojnie to był w mundurze armii amerykańskiej. Opowiadał troszkę o patrolach z Amerykanami. Ale wrócił bo tutaj miał dwoje dzieci. W czasie wojny umarła mu na dyfteryt czteroletnia córka.
 
     
E.L.: To ile was było w domu?  
J.D.: Trzech, ale siostra zmarła i zostało nas dwóch. Brat Adam i ja.  
     
E.L.: A brat też został w Balinie?  
J.D.: Tak, w Koźminie wybudował dom i tam mieszkał.  
     
E.L.: A rodzice budowali dom w Balinie? DOM
J.D.: Tak, wtedy jak budowali to było bardzo ciężko bo to były czasy kiedy, można powiedzieć, cały Balin się budował. Budowali z hasia wożonego z elektrowni w Sierszy koniami. Ile tego trzeba było nawieźć, żeby ubić te ściamy z tego hasia. Ja do 6 lat mieszkałem przy szkolnej drodze, w samym centrum, tam pod samym Stokiem na ulicy Rolnej. Później ojciec wybudował dom na tzw. Podpolu, przy stacji kolejowej. Dobry zakątek, cisza, spokój, daleko od ludzi.  
     
E.L.: Ten dom który oni budowali zachował się?  
J.D.: Tak, zachował się, ja tam mieszkam i moja córka. Można powiedzieć dom wielopokoleniowy.  
     
E.L.: A tato kiedy zmarł?  
J.D.: w 2003 roku, także przeżył 89 lat. Takie stalowe zdrowie.  
     
E.L.: Takie żelazne pokolenie, po takich przeżyciach.  
J.D.: Człowiek się nie przysłuchiwał bo sobie nie zdawał sprawy, że to jest ważne. Ale to co on przeżył... Wtedy kiedy został ranny podczas bombardowania lotniczego to ocaliła go żelazna framuga.  
     
E.L.: A jak dawniej wyglądało życie w Balinie?  
J.D.: No życie toczyło się wokół starej gminy: zabawy, festyny. Tacy co za dużo wypili to byli chłodzeni w pobliskim stawie. Stara gmina była w miejscu obecnej biblioteki. Pierwszy telewizor to był u Sidełka na Małym Balinie, później był w gminie to cała wieś się schodziła oglądać Zorro. W każdy dzień po 25 minut bo tyle trwał odcinek.
BIBLIOTEKA
     
E.L.: Ale z radiem to było podobnie.  
J.D.: Głośniki były. Ostatni to pamiętam przy szkolnej drodze, tam był taki zakład fryzjerski u Jamrozika. Pamiętam, że jak chodziłem się strzyc to grał ten głośnik.  
     
E.L.: A jak pan sobie przypomina Balin z czasów dzieciństwa? Poza tym że pewne budynki zniknęły, dużo jest nowych. Jakie ma pan najdawniejsze wspomnienie z dzieciństwa?  
J.D.: Jak miałem poniżej 6 lat to przy moim domu, tam przy szkolnej drodze – teraz nazywa się Komisji Edukacji Narodowej, był przystanek autobusów kopalnianych. Ja dorabiałem sobie czyszcząc popielniczki w tych autobusach. Zawsze dostałem jakieś dwa złote i się cieszyłem bo miałem na cukierki. A w Balinie były wtedy dwa sklepy spożywcze, to jak człowiek sobie kupił landrynki to był zadowolony.  
     
E.L.: A to miejsce, jak idzie się w stronę Chrzanowa, tam też kiedyś był taki klub gdzie można było kupić oranżadę...  
J.D.: A stara gmina?  
     
E.L.: Nie jeszcze niżej.  
J.D.: A u Tomka. Właściciel miał na imię Tomasz, on miał młockarnie, jedyny samochód ciężarowy we wsi. Tam na pięterku miała zajęcia trzecia klasa. Szkoła była mała i wszystkie dzieci się nie mieściły, więc trzecie miały lekcje "U Tomasza". Dopóki nie wybudowali nowej szkoły, to uczyli się też w takiej starej ruderze jak się idzie na Mały Balin. Tam uczyły się starsze roczniki - 7 klasa. Także nauczycieli to mieli wędrówki, musieli chodzić po całym Balinie, żeby uczyć.  
     
E.L.: To było w latach 50 – tych.  
J.D.: No tak '50/'60.  
     
E.L.: A ten klub pan pamięta, który potem był?  
J.D.: Klub Rolniczy, tak go nazywali. Ale jeszcze wcześniej, blisko obecnej biblioteki, jak Rolna wychodzi, też był klub rolniczy. Można było kawę wypić, gazetę przeczytać. Było to pod patronatem ludowców.  
     
E.L.: Sklep obok "u Ryszkowej".  
J.D.: Tak, pamiętny. To było tam u Tomasza. A teraz się wali. SKLEP
     
E.L.: A gdzie się jeszcze takie życie kulturalne wsi skupiało?  
J.D.: No to głównie przy gminie i był też klub sportowy. Nie pamiętam jak on się wcześniej nazywał. Na ugorach poniżej obecnej szkoły było boisko wytyczone. Trochę teren bagienny ale grało się tam w piłkę. Ten klub sportowy rozpadł się, później powstał nowy, a teraz jest IV liga, to już jest coś.  
     
E.L.: A nasz grzybek, to miejsce przy obecnym boisku jaką ma historię?  
J.D.: To są lata ’70-te. Jak do szkoły chodziłem to jeszcze tam był las, pamiętam że wytyczaliśmy alejki, dosadzali drzewa. Dopiero późnej zajęli się tym i zrobili "grzybek"
i teraz się tam festyny odbywają.
 
     
E.L.: Wracając jeszcze do pana taty. To proszę mi powiedzieć czy miał jakiś zawód oprócz tego jeżdżenia furmanką. KARIERA ZAWODOWA
J.D.: Był kolejarzem pracował na kolei, jeździł parowozami. Pracował do 1972 roku. Na kolej przyjął się po wojnie i pracował w Trzebini-Sierszy. Lubił tę robotę, w turach po 12 godzin, a później 48 wolne. Miał czas na gospodarkę i jeżdżenie koniem. Po wojnie swojego konia nie miał bo niemiał takiej gospodarki żeby utrzymać. Także jeździł z kolegami, najpierw z bratem, później z sąsiadami.  
     
E.L.: A czy panu obiła się kiedyś o uszy taka historia związana z nazwą Okradziejówki. Podobno związana była z kradzieżami w pociągach, które przejeżdżały.  
J.D.: Ja słyszałem, że kiedy jeszcze nie było kolei i w tym miejscu stało parę domów to były one ciągle okradane. Przecież tędy prowadziła główna droga miedzy Chrzanowem, a Ciężkowicami. I te domy, na odludzi, narażone były na kradzieże. I podobno Okradziejówka jest od tego. Nie wiązał bym tego z pociągami.  
     
E.L.: A ta linia kolejowa powstała...  
J.D.: To jeszcze jak był zabór austriacki, chyba w latach 60-tych XIX wieku. No z koleją mieliśmy dobrze. Nie było tylu autobusów to z Balina na stację ludzie szli sznurkiem. Do gumowi, do huty, do Chełmka, do szkół cały Balin jeździł pociągiem.  
     
E.L.: Jedyny środek komunikacji. KOMUNIKACJA
J.D.: Tak i co godzinę jechał pociąg w każdym kierunku, czy do Katowic, czy do Krakowa. Te polne drogi między stacją, a Balinem to były wydeptane, latem czy zimą. Na stacji w Balinie był nawet bufet gdzie można było dostać piwo, kanapki, nawet zakupy zrobić. Ale kiedy uruchomili więcej autobusów do Chrzanowa, to ludzie zaczęli nimi jeździć.  
     
E.L.: A ten budynek przez stacją to też był budynek dworcowy?  
J.D.: Tak, tam mieszkali pracownicy kolei. Dopóki mieszkali budynek był ładny, a jak ludzi wysiedlili to ruina się zrobiła. Szkoda bo to można powiedzieć zabytek, wybudowany w XIX wieku. A za moich czasów, kiedy byłem w wieku szkolnym, tam gdzie mieszkałem, na Podpolu, to życie skupiało się przy stacji.
Na pastwiskach to pasło się ze dwieście krów, a teraz nie ma nic. Widzę tam na Dębicy, Skorupka chowie krowy, to jeszcze tam widać. A nasza Pańska Góra, kiedyś wszyscy obrabiali, a teraz same nieużytki i ugory. Drogą jak gnali krowy z Balina na Bagienki czy na Ugory to trwa był jak wykoszona. A teraz to wszystko zarasta. Nie wiem może przez ten przemysł ludzie dorobili się emerytur, a młodzi nie mają czasu, bo szkoła praca. Kiedyś był czas na obrabianie pola, a teraz nie ma czas.
 
     
E.L.: Poza tym to nierentowne.  
J.D.: No właśnie kiedyś to co się wyhodowało to się sprzedało. W latach ’70 to z Balina w czwartek wóz za wozem ze świniakami na targ do Chrzanowa jechał. To w Chrzanowie mówili, że będzie co jeść bo Balin wiezie żywiec.
Jak się szło przez górę Pańską w czasie żniw to był las mendeli. A teraz same trawy.
 
     
E.L.: A ojciec oprócz tego że pracował na kolei to gospodarzył?  
J.D.: Tak, jeszcze trochę ziemi harendowałł, to zawsze w domu krówka była, świnki, jałówki. Także człowiek zawsze sobie poradził, bo zarobki nie były duże.  
     
E.L.: Jako furman woził węgiel, a w czasie żniw?  
J.D.: Pracował przy żniwach. Kiedyś to rytm życia wyznaczała natura, w zimie był spokój, a tak to zwie coś do zrobienia. Ja też teraz na własny użytek przy domu uprawiam, mam kurki.  
     
E.L.: To jest taka tęsknota do tego co było, takie "coś" przekazane przez rodziców, że się wraca do tego? PRACA NA ROLI
J.D.: Może trochę. Dzieci dawniej zawsze pracowały w gospodarstwie nie tak jak teraz. Ja pracowałem i przy sianie i przy omłotach więc nauczyłem się wszystkiego i żal żeby gospodarstwo nie było obrabiane. Takich to już niewielu w Balinie zostało. A takich co się utrzymują tylko z gospodarki to nie wiem czy jest dwóch. Na Okradziejówce to Knapik. Tylko u niego można kupić swojskie mleko.  
     
E.L.: Tęskni się za tymi czasami dawnymi?  
J.D.: Było inaczej. Teraz to dziecko strach samo puścić, a wcześniej to dzieci tak samopas chodziły. Jak ja byłam mały to w domu nie wysiedziałem, uciekałem. Jak miałem trzy latka to uciekłem w stronę Chrzanowa. To było po południu, ksiądz Ciepiela szedł od strony Chrzanowa pieszo, ja wyskoczyłem, chwyciłem się sutanny. On się ogląda i nic nie widzi, przestraszył się. Patrzy, dziecko. To wziął mnie na plebanie i całą noc tam przespałem. To podobno była sobota i w niedzielę ogłaszał na mszy, że na plebani taki łobuz trzyletni do odebrania jest. Do dzisiaj lubię zwiedzać. Jak przynajmniej raz na rok nie wybiorę się w góry to jestem chory. Może mam to po mamie bo góralka.  
     
E.L.: To dziękuję za rozmowę.  
J.D.: Dziękuję.