Wspomnienia z mojego dzieciństwa
z Henrykiem Kasprzykiem
rozmawiał Krzysztof Tomala (K.T.)

autorzyspis treściindeks

 





Henryk Kasprzyk (H.K.)
- urodziłem się w Luszowicach,
gdzie mieszkam do dnia dzisiejszego. Mam 83 lata.
Jestem szczęśliwym dziadkiem i pradziadkiem.
Chętnie wspominam czasy mojej młodości,
którymi mogę się dzielić z innymi ludźmi.
 

 
 
H.K.: (...) Ja poszedłem do szkoły w trzydziestym siódmym roku. No, to bułkę się kupiło i szło się do szkoły. A dzieci było w mojej klasie 48 - z dziewczynami - do pierwszej klasy - tyle dzieci było. No, i Żydówka chodziła z nami do szkoły, i taki Samek.  Mieli dobrze dzieci kolejarzy, bo to już były pieniądze większe. Te bony jakie tam dawali... Ale jak kto biednie zarobił, to z czego też miał dać? Też trzeba było rodzinę utrzymać. Dzieci było dużo. SZKOŁA
   
K.T.: A jak wyglądało wyzwolenie Luszowic?
H.K.: Mróz był jak skurczybyk - zima. To było 23-go, chyba. Weszli 22-go czy 23-go. No, dwa dni się tu tukli. Tak jak w dzień, i w noc przeszło.
   
K.T.: A dzieci się bały jak było wyzwolenie? Chowały się?  
H.K.: Ano, chowały się - ja i brat. Chłopów pozbierali - kupę! Z domów brali! I potem pouciekali, gdzie kto mógł. Bo jak Ruscy zaczęli atakować, to te pociski się świeciły. Toś widział jak lecą... I do piwnicy my, a babka nie uciekała nigdzie - była w tej kuchence. A ten Ruski posłyszał i granata otwiera i mówi: "german, german...". "Tam nie german, nasi siedzą!". Dopiero wziął tego granata, bo by rzucił i by nas wyzabijał - na ziemniakach w piwnicy.  
     
K.T.: A szkoła przetrwała wojnę, tu w Luszowicach?  
H.K.: No, przetrwała. Jak wojsko było, to i nie uczyli. Gromadzki Dom i po chałupach było wojsko - tak samo. Siedzieli cały czas. I jedni przyszli, drudzy przyszli - odeszli. DOM GROMADZKI
     

 
     
K.T.: A później jak się żyło w Luszowicach jak się wojna skończyła? WYZWOLENIE
H.K.: Po wojnie, kto nie miał pola, to był biedny. A jeszcze jak chorych było, kalekich, biednie żyli. Ojciec robił na kopalni - 14 złotych za dniówkę! Górnik - 14 złotych za dniówkę! Potem na 18 na dniówkę. Co to za pieniądze były! Ale po wojnie jak pierwsze pieniądze wyszły, to ojciec na dole robił, to dostał 500 złotych. I ja -jeden, dwóch, trzech chłopaków: jedynak z Czyżówki, ja i ze Sierszy Kurek, to my do pomocy do kompresora poszli. No, to ja też dostałem 500 złotych. Ale w Krzeszowicach chleb kosztował 95 złotych. Jak kto dostał 100 złotych, to tylko chleb sobie kupił. I na nogach trzeba było iść do Krzeszowic, bo kolej przesunęli Ruski. W czasie frontu tylko przeszli, ludzi brali ze wsi wszystkich, i jedną szynę przesuwali - jedną w tę stronę, drugą w tę - 9 centymetrów na szerokość, żeby był szerszy tor...  
     
K.T.: Dziękuję za rozmowę.